piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 39 - Wspomnienia srebrnego księżyca



     Madara założył maskę, na powrót stając się niezdarnym Tobim. Pogładził mnie po włosach i westchnął ciężko.
    - Nie będzie mnie przez dwa dni. Mam coś ważnego do załatwienia – powiedział łagodnie.
     Przytaknęłam tylko na znak, że rozumiem.  Podszedł do drzwi, otworzył je i rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, po czym wyszedł i zniknął w ciemnościach korytarza. Także westchnęłam. Padłam na łóżko i  leżąc na wznak, wpatrywałam się w sufit. Przymknęłam oczy. Trochę spokoju też mi się należy. Od kiedy Tobi pojawił się w  moim życiu jestem strasznie rozdarta. Szargają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony chcę mu wierzyć, ale z drugiej wiem, że nie powinnam. Co mam zrobić?
***
     Ciemność. Ogarnia mnie ciemność. Czuję,  jak zanurzam się w odmętach rozpaczy. Żal i smutek, tylko to po mnie pozostanie. Niczego w życiu nie osiągnęłam. Nic  ciekawego się nie wydarzyło. A teraz wykrwawiam się, nie mam siły wstać. Ta bezradność już mnie nie przytłacza. Chyba już pogodziłam się ze swoim losem. Umrę, ale czy tak naprawdę kiedykolwiek żyłam? Żal, tak, tylko to po mnie pozostanie. Żal, że nigdy mi się nie udało walczyć o to, co naprawdę kocham. Jestem beznadziejna. Dobrze, że umrę. I tak nikt po mnie nie zapłacze. Nawet nikt nie zauważy, że zniknęłam z tego świata. Jestem gotowa…
***
      Otworzyłam oczy, księżyc świecił tak jasno. Piękna noc – pomyślałam. I te wspomnienia. Dzień, w którym prawie umarłam a on uratował mi życie… Lis o dziewięciu ogonach. Dar ducha ognia – tak to nazwał. Pamiętam dokładnie jego oczy i bordowe włosy powiewające na wietrze. To była taka sama noc jak ta. Piękne gwiaździste niebo. Byłam gotowa na śmierć, ale zjawił się on. Co to ma być… czuje się tak nostalgicznie…
     - Obudziłaś się – usłyszałam przed sobą ciężki, gardłowy głos.
     Spostrzegłam, że unoszę się lekko na wodzie. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wspierając na rękach. Znajdowałam się przed bramą pieczętującą Kyuubiego. Cholera, znowu tu jestem! Lis leżał po drugiej stronie wpatrując się we mnie. Wyglądał na znudzonego, ale po chwili jego wzrok stał się bardziej przenikliwy, jakby chciał przeszyć mnie nim na wylot. Podniósł swoją wielką łapę i wysunął pazury. Z zawrotną prędkością wyciągnął ją w moim kierunku, a ona ciężko wyładowała tuż przede mną, tak, że jeszcze moje nogi znajdowały się pomiędzy jego ostrymi jak brzytwy szponami. Zamarłam, a moje serce przyspieszyło.
     - Co ty do cholery wyprawisz – syknął, świdrują mnie wzrokiem – Zapomniałaś już, że uratowałem ci życie! – Warczał i zerwał się na równe nogi. – Jak możesz bratać się z Madarą!
     Cofnął swoją łapę. Jego ogony zaczęły poruszać się niespokojnie na wszystkie strony. Był naprawdę ogromny. Czerwona czakra zaczęła powoli wypływać zza bramy. Nie mogłam się ruszyć. Jest wściekły! Zje mnie! Teraz już nie ucieknę!
     - Posłuchaj mnie – zwrócił się w moja stronę, a czerwona czakra zaczęła mnie oplatać. – Pokażę ci, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy…
***
     Stałam w miejscu mojej śmierci obserwując siebie i wydarzenia z tamtego momentu. Ten sam księżyc jak sprzed lat, to samo niebo, ten sam demon. Ale jeden element odróżnia się od tego, co zapamiętałam. Mianowicie ja.
     - Nie chcę umierać – wyszeptałam leżąc w jego objęciu, kiedy on nacinał swój nadgarstek, aby napoić mnie swoją krwią. – Nie chce umierać! – Zaciskałam pięści.
     Łzy płynęły po moim policzku. Byłam na siebie zła. Tak łatwo chciałam się poddać… Nie poddam się! Jest jeszcze tyle rzeczy, które muszę zrobić. Nie poddam się! Poczułam metaliczny posmak krwi. Nigdy się nie poddam!
     - Myślisz, że przyszedłbym do ciebie, jeślibyś nie chciała dłużej walczyć – usłyszałam głos w swojej głowie. – To twoja wola życia sprawiła, że cię odnalazłem…
     Widziałam jak odzyskuję siły. Mogłam się podnieść. Stanęłam z nim twarzą w twarz. W tej formie nie wydawał się tak przerażający, wręcz przeciwnie jego wzrok był raczej przepełniony smutkiem i bólem. To były te same uczucia, które targały wtedy mną.
     - To dar ducha ognia…  - nagle jego wzrok zmętniał. Stał się nieobecny. A on sam złapał się za głowę jakby z czymś walczył. Spojrzał ma nie po raz ostatni, a potem rozpłynął się w świetle księżyca.
     - Przenieśmy się teraz do Konohy następnego dnia – znowu głos lisa w mojej głowie.
     Konoha. Dzień Ataku. Ukryłam się w pobliżu, obserwując walkę Kyuubiego z Hokage. Cały krajobraz został kompletnie zmieniony. Powyrywane drzewa, zniszczone domy, kłęby kurzu. Żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić. Jeden kierowany żądzą zniszczenia, drugi chęcią uratowania wioski. Pamiętam wzrok lisa z tamtego zdarzenia, zupełnie inny niż ten z poprzedniej nocy.
     - Zwróć uwagę na szczegóły – uzyskałam podpowiedź.
     Ja z tamtego dnia, byłam tak zaabsorbowana walką, że faktycznie nic innego nie byłam w stanie dostrzec. Przeniosłam się w inne miejsce. Jakiś mężczyzna z dziwną maską na twarzy. Także obserwuje walkę z dystansu. O matko, to Tobi?! Wygląda trochę inaczej, ale to on! To on uwolnił lisiego demona!
    - Przyzwał mnie wtedy, abym narobił zamieszania w wiosce. Skurczybyk, zrobił to już któryś raz z kolei – Wyczułam złość w jego głosie. – To samo było podczas walki z Hashiramą. Wtedy Madara kompletnie nade mną zapanował. Zostałem wykorzystany – wyjaśnił.
     Wróciłam przed wrota. Kyuubi przyglądał mi się uważnie.
     - Madara nie cofnie się przed niczym. Jest okrutny i bezwzględny. A jego wizja świata… chora – fuknął. – Uważaj Jukata, on wie, że podzieliłem się z tobą swoją czakrą – obraz zaczął się rozmywać, tak, że widziałam już tylko kontury. – I wie, jak to wykorzystać… - usłyszałam w swojej głowie, kiedy naokoło zapanowała totalna ciemność.
     Zamknęłam oczy. Czułam się zmęczona, jak po jakimś ogromnym wysiłku, mimo że nic praktycznie nie robiłam. Cholera, wiedziałam, że z Tobim jest coś nie tak. Wszystko na to wskazywało, ale ja oczywiście chciałam dać mu szansę. Jestem na siebie wściekła. Mogłam przewidzieć, że to się tak skończy. Cały ten projekt Księżycowego Oka faktycznie jest chory… dlaczego dopiero teraz to dostrzegam. Co ja sobie myślałam? Że jakoś to będzie, że będę żyć szczęśliwa w wiecznej iluzji?!
     Otworzyłam oczy. Wróciłam do swojego pokoju. Nadal leżałam na wznak z wzrokiem skierowanym w ten sam punkt co wcześniej. Zaburczało mi w brzuchu. Poirytowana wstałam ciężko i ruszyłam do kuchni. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w środku Kisame i Itachiego siedzących przy stole. Uchiha oparty był o oparcie krzesła, a jego głowa spoczywała podparta na prawej dłoni. Wyciągnął nogi i rozsiadł się jak król na tronie. Kisame siedział z opartymi o stół łokciami i trzymając dłonie na wysokości oczu, bawił się palcami.
     - Jukata – niebieski mnie dojrzał – jakoś kiepsko wyglądasz. Rozchorowałaś się? – Dowalił.
     Usiadłam naprzeciwko niego z miną jakbym przed chwilą wpadła pod tramwaj. Zresztą tak też się czułam. Kompletnie rozjechana, wymemłana, zrzuta i wypluta.
     Cały mój światopogląd legł w gruzach. Czuję jakbym dopiero co się obudziła po bardzo długim śnie… Spojrzałam na Itachiego. Nawet spoko wygląda, kiedy nie ma aktywnego Sharingana. Kurcze… a jeśli ja byłam pod wpływem iluzji Madary?! Westchnęłam. Już nie wiem co mam myśleć. Rozjechałam się na stole i płożyłam głowę na blacie. Zaburczało mi w brzuchu.
      - No tak przyszłam tu po żarcie – przypomniało mi się.
    Uniosłam lekko głowę i spojrzałam w stronę lodówki. Nie wiem na co mam ochotę. Jestem głodna, ale nie chce mi się jeść. Znowu burknięcie.
      - Zatkaj się! – Zerwałam się i spojrzałam na swój brzuch. – Nie widzisz, że myślę?!
Kisame patrzył na mnie z nieukrywanym zdziwieniem.
     - Moje życie to jedno wielkie kłamstwo – wycedziłam przez zęby. – Madara mnie wykończy… - o psia kość, nie miałam tego powiedzieć na głos…
     - Madara… To ty wiesz, kim jest Tobi?! – Kisame pochylił się bardziej nad blatem, ściszając głos.
     - No nie… nie mów mi, że i ty wiesz. A chcesz w łeb! – Zerwałam się i rzuciłam przez stół w jego stronę.
     Biedny odchylił się tak, że prawie spadł z krzesłem do tyłu. Itachi nie zareagował, przyglądał nam się w ciszy.
     - Jukata uspokój się! – Zaczął machać rękami. – Tak jakoś wyszło, że zdradził mi swoją tożsamość, ale nie sądziłem, że i ty wiesz…
     - Mnie też zdradził swoją tożsamość – syknęłam przez zęby. – A teraz chce mnie pożreć…
     - Co??? To on też jest kanibalem! Jak Zetsu?! – Wybałuszył swoje rybie oczka.
     - Nie osłabiaj mnie, to było w przenośni – popatrzyłam na niego z politowaniem i zrezygnowana usiadłam z powrotem na krzesło. – I co mam zrobić z tym fantem, który mam na myśli… - zapytałam sama siebie.
     Itachi spojrzał na mnie. Wstał powoli i ruszył w kierunku wyjścia. Odwrócił się nieznacznie w moją stronę i spojrzał na mnie porozumiewawczo. Czyżby chciał porozmawiać?! Może wreszcie dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi…