Madara
założył maskę, na powrót stając się niezdarnym Tobim. Pogładził mnie po włosach
i westchnął ciężko.
-
Nie będzie mnie przez dwa dni. Mam coś ważnego do załatwienia – powiedział
łagodnie.
Przytaknęłam
tylko na znak, że rozumiem. Podszedł do
drzwi, otworzył je i rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, po czym wyszedł i
zniknął w ciemnościach korytarza. Także westchnęłam. Padłam na łóżko i leżąc na wznak, wpatrywałam się w sufit.
Przymknęłam oczy. Trochę spokoju też mi się należy. Od kiedy Tobi pojawił się w moim życiu jestem strasznie rozdarta.
Szargają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony chcę mu wierzyć, ale z drugiej wiem,
że nie powinnam. Co mam zrobić?
***
Ciemność.
Ogarnia mnie ciemność. Czuję, jak
zanurzam się w odmętach rozpaczy. Żal i smutek, tylko to po mnie pozostanie.
Niczego w życiu nie osiągnęłam. Nic
ciekawego się nie wydarzyło. A teraz wykrwawiam się, nie mam siły wstać.
Ta bezradność już mnie nie przytłacza. Chyba już pogodziłam się ze swoim losem.
Umrę, ale czy tak naprawdę kiedykolwiek żyłam? Żal, tak, tylko to po mnie
pozostanie. Żal, że nigdy mi się nie udało walczyć o to, co naprawdę kocham.
Jestem beznadziejna. Dobrze, że umrę. I tak nikt po mnie nie zapłacze. Nawet
nikt nie zauważy, że zniknęłam z tego świata. Jestem gotowa…
***
Otworzyłam
oczy, księżyc świecił tak jasno. Piękna noc – pomyślałam. I te wspomnienia.
Dzień, w którym prawie umarłam a on uratował mi życie… Lis o dziewięciu
ogonach. Dar ducha ognia – tak to nazwał. Pamiętam dokładnie jego oczy i
bordowe włosy powiewające na wietrze. To była taka sama noc jak ta. Piękne
gwiaździste niebo. Byłam gotowa na śmierć, ale zjawił się on. Co to ma być…
czuje się tak nostalgicznie…
-
Obudziłaś się – usłyszałam przed sobą ciężki, gardłowy głos.
Spostrzegłam,
że unoszę się lekko na wodzie. Podniosłam się do pozycji siedzącej, wspierając
na rękach. Znajdowałam się przed bramą pieczętującą Kyuubiego. Cholera, znowu
tu jestem! Lis leżał po drugiej stronie wpatrując się we mnie. Wyglądał na
znudzonego, ale po chwili jego wzrok stał się bardziej przenikliwy, jakby
chciał przeszyć mnie nim na wylot. Podniósł swoją wielką łapę i wysunął pazury.
Z zawrotną prędkością wyciągnął ją w moim kierunku, a ona ciężko wyładowała tuż
przede mną, tak, że jeszcze moje nogi znajdowały się pomiędzy jego ostrymi jak
brzytwy szponami. Zamarłam, a moje serce przyspieszyło.
-
Co ty do cholery wyprawisz – syknął, świdrują mnie wzrokiem – Zapomniałaś już,
że uratowałem ci życie! – Warczał i zerwał się na równe nogi. – Jak możesz
bratać się z Madarą!
Cofnął
swoją łapę. Jego ogony zaczęły poruszać się niespokojnie na wszystkie strony.
Był naprawdę ogromny. Czerwona czakra zaczęła powoli wypływać zza bramy. Nie
mogłam się ruszyć. Jest wściekły! Zje mnie! Teraz już nie ucieknę!
-
Posłuchaj mnie – zwrócił się w moja stronę, a czerwona czakra zaczęła mnie
oplatać. – Pokażę ci, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy…
***
Stałam
w miejscu mojej śmierci obserwując siebie i wydarzenia z tamtego momentu. Ten
sam księżyc jak sprzed lat, to samo niebo, ten sam demon. Ale jeden element
odróżnia się od tego, co zapamiętałam. Mianowicie ja.
-
Nie chcę umierać – wyszeptałam leżąc w jego objęciu, kiedy on nacinał swój
nadgarstek, aby napoić mnie swoją krwią. – Nie chce umierać! – Zaciskałam
pięści.
Łzy
płynęły po moim policzku. Byłam na siebie zła. Tak łatwo chciałam się poddać…
Nie poddam się! Jest jeszcze tyle rzeczy, które muszę zrobić. Nie poddam się!
Poczułam metaliczny posmak krwi. Nigdy się nie poddam!
-
Myślisz, że przyszedłbym do ciebie, jeślibyś nie chciała dłużej walczyć –
usłyszałam głos w swojej głowie. – To twoja wola życia sprawiła, że cię
odnalazłem…
Widziałam
jak odzyskuję siły. Mogłam się podnieść. Stanęłam z nim twarzą w twarz. W tej
formie nie wydawał się tak przerażający, wręcz przeciwnie jego wzrok był raczej
przepełniony smutkiem i bólem. To były te same uczucia, które targały wtedy
mną.
-
To dar ducha ognia… - nagle jego wzrok
zmętniał. Stał się nieobecny. A on sam złapał się za głowę jakby z czymś
walczył. Spojrzał ma nie po raz ostatni, a potem rozpłynął się w świetle
księżyca.
-
Przenieśmy się teraz do Konohy następnego dnia – znowu głos lisa w mojej
głowie.
Konoha.
Dzień Ataku. Ukryłam się w pobliżu, obserwując walkę Kyuubiego z Hokage. Cały
krajobraz został kompletnie zmieniony. Powyrywane drzewa, zniszczone domy,
kłęby kurzu. Żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić. Jeden kierowany żądzą
zniszczenia, drugi chęcią uratowania wioski. Pamiętam wzrok lisa z tamtego
zdarzenia, zupełnie inny niż ten z poprzedniej nocy.
-
Zwróć uwagę na szczegóły – uzyskałam podpowiedź.
Ja
z tamtego dnia, byłam tak zaabsorbowana walką, że faktycznie nic innego nie
byłam w stanie dostrzec. Przeniosłam się w inne miejsce. Jakiś mężczyzna z
dziwną maską na twarzy. Także obserwuje walkę z dystansu. O matko, to Tobi?!
Wygląda trochę inaczej, ale to on! To on uwolnił lisiego demona!
-
Przyzwał mnie wtedy, abym narobił zamieszania w wiosce. Skurczybyk, zrobił to
już któryś raz z kolei – Wyczułam złość w jego głosie. – To samo było podczas
walki z Hashiramą. Wtedy Madara kompletnie nade mną zapanował. Zostałem
wykorzystany – wyjaśnił.
Wróciłam
przed wrota. Kyuubi przyglądał mi się uważnie.
-
Madara nie cofnie się przed niczym. Jest okrutny i bezwzględny. A jego wizja
świata… chora – fuknął. – Uważaj Jukata, on wie, że podzieliłem się z tobą
swoją czakrą – obraz zaczął się rozmywać, tak, że widziałam już tylko kontury. –
I wie, jak to wykorzystać… - usłyszałam w swojej głowie, kiedy naokoło
zapanowała totalna ciemność.
Zamknęłam
oczy. Czułam się zmęczona, jak po jakimś ogromnym wysiłku, mimo że nic
praktycznie nie robiłam. Cholera, wiedziałam, że z Tobim jest coś nie tak.
Wszystko na to wskazywało, ale ja oczywiście chciałam dać mu szansę. Jestem na
siebie wściekła. Mogłam przewidzieć, że to się tak skończy. Cały ten projekt
Księżycowego Oka faktycznie jest chory… dlaczego dopiero teraz to dostrzegam.
Co ja sobie myślałam? Że jakoś to będzie, że będę żyć szczęśliwa w wiecznej
iluzji?!
Otworzyłam oczy. Wróciłam do swojego
pokoju. Nadal leżałam na wznak z wzrokiem skierowanym w ten sam punkt co
wcześniej. Zaburczało mi w brzuchu. Poirytowana wstałam ciężko i ruszyłam do
kuchni. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam w środku Kisame i
Itachiego siedzących przy stole. Uchiha oparty był o oparcie krzesła, a jego
głowa spoczywała podparta na prawej dłoni. Wyciągnął nogi i rozsiadł się jak
król na tronie. Kisame siedział z opartymi o stół łokciami i trzymając dłonie
na wysokości oczu, bawił się palcami.
-
Jukata – niebieski mnie dojrzał – jakoś kiepsko wyglądasz. Rozchorowałaś się? –
Dowalił.
Usiadłam
naprzeciwko niego z miną jakbym przed chwilą wpadła pod tramwaj. Zresztą tak
też się czułam. Kompletnie rozjechana, wymemłana, zrzuta i wypluta.
Cały
mój światopogląd legł w gruzach. Czuję jakbym dopiero co się obudziła po bardzo
długim śnie… Spojrzałam na Itachiego. Nawet spoko wygląda, kiedy nie ma
aktywnego Sharingana. Kurcze… a jeśli ja byłam pod wpływem iluzji Madary?! Westchnęłam.
Już nie wiem co mam myśleć. Rozjechałam się na stole i płożyłam głowę na
blacie. Zaburczało mi w brzuchu.
- No tak przyszłam tu po żarcie – przypomniało
mi się.
Uniosłam
lekko głowę i spojrzałam w stronę lodówki. Nie wiem na co mam ochotę. Jestem
głodna, ale nie chce mi się jeść. Znowu burknięcie.
- Zatkaj się! – Zerwałam się i spojrzałam na
swój brzuch. – Nie widzisz, że myślę?!
Kisame
patrzył na mnie z nieukrywanym zdziwieniem.
-
Moje życie to jedno wielkie kłamstwo – wycedziłam przez zęby. – Madara mnie
wykończy… - o psia kość, nie miałam tego powiedzieć na głos…
-
Madara… To ty wiesz, kim jest Tobi?! – Kisame pochylił się bardziej nad blatem,
ściszając głos.
-
No nie… nie mów mi, że i ty wiesz. A chcesz w łeb! – Zerwałam się i rzuciłam
przez stół w jego stronę.
Biedny
odchylił się tak, że prawie spadł z krzesłem do tyłu. Itachi nie zareagował,
przyglądał nam się w ciszy.
-
Jukata uspokój się! – Zaczął machać rękami. – Tak jakoś wyszło, że zdradził mi
swoją tożsamość, ale nie sądziłem, że i ty wiesz…
-
Mnie też zdradził swoją tożsamość – syknęłam przez zęby. – A teraz chce mnie
pożreć…
-
Co??? To on też jest kanibalem! Jak Zetsu?! – Wybałuszył swoje rybie oczka.
-
Nie osłabiaj mnie, to było w przenośni – popatrzyłam na niego z politowaniem i
zrezygnowana usiadłam z powrotem na krzesło. – I co mam zrobić z tym fantem,
który mam na myśli… - zapytałam sama siebie.
Itachi
spojrzał na mnie. Wstał powoli i ruszył w kierunku wyjścia. Odwrócił się
nieznacznie w moją stronę i spojrzał na mnie porozumiewawczo. Czyżby chciał
porozmawiać?! Może wreszcie dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi…