piątek, 25 października 2013

Rozdział 37 - Wspólna kąpiel w łaźni Akatsuki



     Nastał wieczór kiedy wróciliśmy do organizacji. Itachi wraz z Konan od razu udali się do gabinetu Lidera. Ja poprosiłam Tobiego, żeby zrobił coś do jedzenia, a sama ruszyłam w kierunku łaźni, żeby wziąć prysznic. Kiedy tak szłam ciemnym korytarzem, ogarnęło mnie dziwne uczucie niepokoju. To nie wróżyło nic dobrego. Zaczęłam się zastanawiać nad tym co usłyszałam od Itachiego. Wiedziałam, że teraz to nie da mi spokoju. „Tobi mnie wykorzystuje.” Ta cholerna myśl utkwiła we mnie tak głęboko, że będzie mi trudno ją wykorzenić. A może powinnam ją zweryfikować? Przystanęłam naglę i skrzywiłam się. O czym ja teraz myślę? Pokiwałam tą swoją ogromną głową i wparowałam do łazienki. Z tego wszystkiego to zapomniałam zapukać…
    - Hej Jukata! Chcesz się przyłączyć? – Zobaczyłam Hidana, Kisame i Sasoriego biorących razem kąpiel w baseniku znajdującym się na środku pomieszczenia. Kisame wpatrywał się we mnie czekając na odpowiedź. Spodziewałam się takiego pytania po Hidanie, ale nie po nim. Swoją drogą byłoby to bardzo interesujące…
    - Wiecie co, jak nie macie nic przeciwko, to ja chętnie – uśmiechnęłam się do nich wesoło.
    - Serio? – Zauważyłam jak kąciki ust Hidana podnoszą się lekko. Sasori za to pozostał niewzruszony i opierał się o brzeg baseniku. Jego głowa była odchylona do tyłu a oczy przymknięte. Ziewnął.
    - Wskoczę tylko w strój kąpielowy i do was dołączę – strzeliłam palcami i pobiegłam się przebrać. Nie zajęło mi to dużo czasu i po chwili wróciłam w dwuczęściowym stroju kąpielowym, przepasana do tego filetowym ręcznikiem z roślinnym ornamentem.
Wszyscy trzej przyglądali mi się uważnie, kiedy siadałam na stołku przy prysznicu, żeby się umyć i opłukać. Sasori nadal udawał, że go to nie interesuje, ale widać było, że zerka na mnie kątem oka. Hidan zaś niczego nie ukrywał. Gapił się na mnie z tym swoim dziwnym uśmieszkiem na twarzy a Kisame nadal niedowierzał.
    Kiedy skończyłam udałam się w stronę baseniku, usiadłam na brzegu i zamoczyłam nogi. Poskładałam swój ręcznik w kostkę i położyłam obok siebie.
    - Jaka ciepła! – Pisnęłam zadowolona i ostrożnie osunęłam się w dół, zanurzając się aż do szyi..
    - Eee, Jukata z tobą to wszystko w porządku? – Spytał Kisame z poważnym wyrazem twarzy. – Wiesz, że żartowałem, pytając czy chcesz się przyłączyć… - Patrzył na mnie dziwnie.
    - Oj wiem – zanurzyłam się jeszcze bardziej, tak, że woda zakryła moje usta.
    Wtedy do łaźni wszedł ktoś jeszcze. Nie widziałam kto, bo siedziałam tyłem, ale ten ktoś stanął za mną, rzucając cień na wodę. Odchyliłam głowę, żeby zidentyfikować tego delikwenta. Deidara. Wpatrywał się we mnie wykrzywiając twarz w grymasie. Drzwi znowu się otworzyły…
    - Jukata-san! – Tobi pędził w moją stronę z tacką kanapek. – Jukata-san. Zrobiłem kanapki! - Zamaskowany chłopak stanął bokiem koło zdezorientowanego blondyna i pchnął go biodrem. Deidara ześlizgnął się z posadzki i machając rękami, wpadł do basenu.
    - Ty mały… - zerwał się jak oparzony, ociekając cały wodą. Widać było, że jest wściekły, bo aż poczerwieniał na twarzy.
    - Tobi to dobry chłopiec! – Zamaskowany podrapał się w głowę i spojrzał na mnie. – Prawda Jukata-san? – Położył tackę z jedzeniem obok mojego ręcznika.
    - Eee, taaa – miałam ochotę cała zanurzyć się, ale Tobi zaczął się rozbierać. – Co ty robisz! – Sama zerwałam się z miejsca i wrzasnęłam na niego – jak chcesz się przebrać to idź do swojego pokoju – machnęłam ręką wskazując na drzwi.
    Przyglądał mi się chwilę, zabrał swoje sandały, które zdjął wcześniej i wymaszerował z pomieszczenia. Oparłam się zrezygnowana o ściankę basenu. Blondyn zrobił to już wcześniej. Nawet się ni opłukał. Zresztą jaki to miałoby teraz sens, skoro Tobi i tak już go tu wepchnął.
    - Ten dureń naprawdę będzie brał z nami kąpiel? – Zareagował Hidan. – Nigdy wcześniej tego nie robił.
    - Racja, un – Dei pokiwał głową i splótł ręce na piersi. Moją uwagę przykuł dziwny tatuaż.  Chyba zauważył, że się gapię bo znowu się skrzywił.
    - A jak tam twoje relacje z Itachim – spytał Kisame.
    - Nie ma o czym mówić. Trochę nafukaliśmy na siebie i tyle – odparłam.
    Jeśli już o nim mowa, to dobrze, że go tu nie ma. Nie wyobrażam sobie jego i Tobiego razem w łazience. Z tego co zdążyłam zauważyć raczej nie pałają do siebie sympatią. Wręcz przeciwnie. Chyba coś musiało się między nimi wydarzyć, bo niby skąd ta niechęć? W końcu są z jednego klanu…
    - Tobi będzie brał kąpiel! Tobi to dobry chłopiec – usłyszałam z korytarza.
    Wpadł do łaźni cały w skowronkach, trzymając naręcze różnych dziwnych rzeczy. Podszedł do basenu i wrzucił je do wody.
    - Co to do cholery jest! – Wrzasnął Hidan i przykleił się mocniej do ścianki.
    - Zabawki Tobiego – pisnął z zadowoleniem chłopak.
    Słyszałam jak podchodzi do jednego z prysznicy. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jak Tobi stoi tam przepasany tylko wąskim ręcznikiem zawiązanym na biodrach. Stał do nas tyłem i powoli rozwiązywał ręcznik. Zerknął w dół i zastygł tak na chwile wpatrując się w coś intensywnie.
    - Tobi zapomniał slipek – wyparował nagle.
    Wszyscy patrzyli na niego z politowaniem. Wtedy odwrócił się w naszą stronę i jednym szybkim ruchem odrzucił ręcznik.
    - Żartowałem – usiadł na stołku i zaczął się płukać.
    Był naprawdę dobrze zbudowany. Szeroki w barkach, umięśniony, ale nie przesadnie. Szczupły, długie nogi… Gapiłam się tak chwilę, zanim zdałam sobie sprawę, że to robię. Odwróciłam głowę i znowu zanurzyłam się pod sam nos. Z wody zdążyło się już wynurzyć wszystko co Tobi do niej wrzucił. Jakieś nakręcane badziewie, gumowa kaczka, gąbka w kształcie ryby, ringo, statek i inne dziwactwa.
    - A jak tam misja? Powiodła się? – Kisame ponownie do mnie zagadał.
    - Jakoś poszło… - nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć.
    Matko, przez tych Uchiha coraz więcej rzeczy muszę utrzymywać w sekrecie. Przecież nie powiem mu, że prawie zjadły nas zombie, ale Madara nas teleportował. W dodatku Itachi nadużył swoich zdolności… Ciekawe jak on się teraz czuje. Może powinnam była zobaczyć co się z nim dzieje? Usłyszałam szuranie taboretem i wreszcie mój partner raczył do nas dołączyć. Ulokował się blisko mnie i zwrócił w moją stronę.
   - Dlaczego Jukata-san nic nie je? – Zapytał z wyrzutem.
   - Ach, zapomniałam – wynurzyłam się i skierowałam w stronę jedzonka – właściwie to co to jest? – Patrzyłam na kromki posmarowane jakimś mazidłem.
   - Kanapki z pastą z łososia – podał mi jedną.
    Ugryzłam i okazało się, że kanapka jest naprawdę pyszna. Spałaszowałam ją w mgnieniu oka. Zadowolony Tobi oparł się o ściankę basenu, dorwał jakąś zabawkę i nakręcił ją. Zauważyłam, że Kisame już od jakiegoś czasu przygląda się gąbczastej rybie. W końcu wziął ją i udawał rekina. Do Deidary zaś podpływała żółta kaczuszka. Pierwsze co przyszło mi na myśl to to, że są do siebie podobni. Takie same wielkie ślepia. Spojrzałam na pozostałą dwójkę, Sasori miał zamknięte oczy a Hidan podpierał głowę jedną ręką i też wyglądał na śpiącego. Westchnęłam. Było dokładnie wpół do jedenastej. Nawet nie spostrzegłam, kiedy oparłam głowę o ramię Tobiego. Jakoś tak sama mi poleciała. On zaś w skupieniu nakręcał pozostałe zabawki. Znowu przypomniała mi się przestroga Itachiego. Zerknęłam na niego i wtedy on zrobił to samo. Podniosłam głowę i spaliłam buraka. Madara zbliżył swoją zamaskowana twarz do mojej i puknął mnie nią w nos. Podniosłam lewą brew do góry. Co on? Chciał mnie pocałować? Zapomniał, że ma to cholerstwo na twarzy? Zerknęłam ukradkiem na pozostałych, ale chyba nikt nie zauważył. Wszyscy już przysypiali. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do łaźni weszli Pein i Konan.
    - Wstawać! Koniec imprezy! – Zaalarmował. – Teraz nasza kolej – spojrzał porozumiewawczo na Konan.
    - I tak mam już dość – Dei się przebudził i wygramolił leniwie z wody.
    Reszta poszła w jego ślady. Szybko się uwinęli i opuścili pomieszczenie. Tylko ja z Tobim jeszcze się zbieraliśmy. Chłopak szukał swojego ręcznika, kiedy ja wycierałam się swoim. Zawiązałam się i wzięłam tackę z pozostałymi kanapkami.
    - A to co takiego? – Pein wskazał na zabawki i spojrzał na mnie.
    - Chyba nie myślisz, że to moje – patrzyłam na niego z lekkim poirytowaniem.
    Tobi odnalazł swój ręcznik i zarzucił na biodra. Pstryknął palcami i zabawki poznikały w kłębach dymu. Skierował się w moją stronę i kiwnął, abym wzięłam go pod rękę, co też uczyniłam. Ruszyliśmy do naszego pokoju…

środa, 23 października 2013

Rozdziały 35-36 Serum Życia (nowe)

     Rozejrzałam się. Wydawało mi się, że dostrzegłam jakiś ruch. Jakby coś pełzło po ścianie. Może to tylko moja wyobraźnia, a może to po prostu jakieś robactwo pełza… brr. Otrzepałam się kiedy deszcz przeszedł mi po plecach. Itachi wyciągnął klucz i odsłonił wieko zaślepiające dziurkę od klucza.
    Wtedy coś usłyszałam. Tuż nad naszymi głowami. Jakaś lepka maź skapnęła na ziemię. Uniosłam wzrok i zobaczyłam to coś. Szczerzyło na nas zęby. Wielkie kły tego zwierzęcia połyskiwały w ciemnościach. Wyglądał jak wilk, z tym, że taki jakiś obleśny… pokryty dziwnym śluzem, a jego sierść z wyglądu przypominająca sierść kreta, była całkiem czarna.
    - Itachi…
    - Zauważyłem – oboje odskoczyliśmy do tyłu, wyjmując kunie.
    Fumi przybrał bojową pozycję i zaczął warczeć. Wysunął swoje szpony i wtedy przeszedł transformację. Znów wyglądał jak wtedy kiedy zaatakował nas psi demon. Jego rozmiar znacznie się zwiększył, a sierść nabrała czerwono-krwistej barwy.
    Wilkopodobny stwór skoczył w jego stronę i chciał chwycić go za kark, ale Fumi ku mojemu zdziwieniu zionął ogniem. Wyglądało to tak jakby użył ognistej kuli. Zaczał machać płonącym ogonem na wszystkie strony i wtedy ja i Itachi dostrzegliśmy, że stworów jest więcej… kilka zaszło nas od tyłu. Cisnęliśmy w nie kunaiami, ale one sprytnie je ominęły. Były bardzo skoczne i potrafiły chodzić po ścianach.
    Ten, którego trafił Fumi zaczął się palić, a w powietrzu unosił się dziwny zapach, jakby parafina. Spojrzałam na Itachiego porozumiewawczo. Używanie ognistego justu może się źle skończyć i wszyscy tu spłoniemy…
    - Fumi, musisz zgasić płomień na ogonie – poleciłam swojemu lisowi.
    Wykonał polecenie i znowu nastała ciemność. Bestie rzuciły się na nas. Wyjęłam zdobyty wcześniej  miecz i sprawnym ruchem zadałam cios. Itachi zrobił to samo. Tylko tak nie narazimy się na niebezpieczeństwo. Stanęliśmy do siebie tyłem i czekaliśmy na kolejny atak. Otoczyły nas z każdej strony. Fumi był w takiej samej sytuacji.
    Rozpoczęła się walka. Nasze ostrza świstały w powietrzu. Dzierżony przeze mnie miecz był bardzo lekki, dzięki czemu moje ruchy były bardzie płynne. Jego rękojeść była opleciona czarna skora z ornamentem smoka, który był w srebrnym kolorze. Ostrze było jak na taki miecz bardzo długie. Mierzyło około jednego metra. Zdziwiło mnie to bo miecze z taka długością zazwyczaj są cieszę, a tego prawie nie czułam.
    Mimo, ze wałczyliśmy zawzięcie bestii wcale nie ubywało. Wrecz przeciwnie miałam wrażanie jakby było ich więcej. Rozpołowiłam jedną obserwując uważnie co się stanie. Z jednej zrobiły się dwie. Tak podejrzewałam…
    - Itachi to na nic, stale się mnożą – krzyknęłam do mojego partnera. – Co teraz? – Spytałam z nadzieją, ze będzie znał rozwiązanie.
    - Musimy użyć jutsu obezwładniającego, albo genjutsu… – ostatnie słowo wypowiedział z wyczuwalnym niezadowoleniem.
    Jego wzrok stale się pogarsza. Nie mówi o tym, ale ja to wiem. To się zaczęło odkąd zaczął używać Mangekyou Sharingana. Kiedyś podczas misji kiedy byłam z nim i z Kisame nie mieliśmy wyjścia i musiał użyć tego doujutsu. Po tym nie widział przez parę godzin. Starał się to ukryć, ale ja to zauważyłam, chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Za każdym razem jest coraz gorzej, a teraz, po takiej dużej przerwie, kiedy nie byłam przy nim, nie wiem czego mogę się spodziewać…
    - Użyję jutsu ziemi, którego nauczyłam się poza organizacją, przygotuj się – wykonałam szereg pieczęci i dotknęłam gruntu.
    Nagle z ziemi zaczęło wypływać bardzo lepkie błoto, którego przybywało z każdą chwilą. Dałam znak Itachiemu i razem wyskoczyliśmy w górę. Zanim się obejrzałam zauważyłam, że i mój lis sobie poradził i właśnie chodził po suficie… Lepka maź zalała salę w kilka sekund, pokrywając wszystkie bestie, całkowicie je unieruchamiając. Wtedy wykonałam dalsze pieczęcie i składając ręce w lilijkę dopełniłam mojego jutsu. Błoto zaczęło twardnieć, tworząc twardą jak skorupa strukturę. Ja i Itachi wylądowaliśmy bezpiecznie na stabilnym już gruncie, a Fumi zeskoczył z sufitu i wylądował na czterech łapach.
    - Jest jeden minus tej techniki – Uchiha patrzył na zalepione drzwi do celi Konan.
    - Nie tak szybko – podeszłam do nich i przyłożyłam dłoń.
    Błoto skruszało i odpadło, umożliwiając swobodny dostęp do środka. Itachi wyjął kluczyk i włożył go w dziurkę, przekręcając delikatnie w prawo. Cała konstrukcja zaskrzypiała przeraźliwie i dało się słyszeć jak kilka zamków zabezpieczających rozsuwa się w kilku miejscach. Drzwi uchyliły się delikatnie. W środku też panował kompletny mrok i czuć było stęchlizną. Weszłam niepewnie do środka, a mój partner czuwał przy wejściu. Nagle poczułam jak ktoś trąca mnie nosem. Na szczęście był to Fumi, który pewnie wszedł za mną.
    - Teraz możesz rozjaśnić nieco miejscówkę – szepnęłam do niego głaszcząc go za uchem.
    Ogon lisa zapłonął ponownie i mogłam dokładnie przyjrzeć się miejscu, w którym byłam. Cela była mała, tak, że mieściła się tu tylko prycza i kawałek miejsca, gdzie można było postać, była też miska, a w niej jakaś paskudna szara papka… Nie było tu tylko Konan… Zajrzałam pod poduszkę i znalazłam papierowy kwiat. Pewno należy do niej… ale gdzie ona jest?
    Fumi znowu zaczął warczeć, tym razem na miskę. Spojrzałam jeszcze raz i zauważyłam, że jedzenie się rusza. Z breji zaczęły wyłazić dorodne larwy.
    - O matko – westchnęłam zrezygnowana, jeszcze jakiś czas temu taki widok wywołałby u mnie mdłości, ale szczerze mówiąc nie takich rzeczy się naoglądałam…
    Próbowałam się skontaktować telepatycznie z Liderem. Wreszcie mi się udało. Przekazałam mu wszystkie informacje, włączając w “rozmowę” Itachiego. Pein nie był zadowolony, nie dziwię mu się. Wtedy przypomnieli mi się ludzie w okopach i ci spaleni na stosie. Jak nie tu, to może tam… chociaż dla Konan i nas byłoby lepiej, gdyby okazało się, że pracuje w okopach…

     Odwołałam swojego lisa, aby nie przyciągać do nas uwagi. Nie tracąc czasu udaliśmy się na gruzowisko, gdzie pracowała grupka ludzi. Nie byli w najlepszym stanie. Cali brudni, wycieńczeni, ubrania poszarpane. Ledwo trzymali ciężkie narzędzia. Zauważyliśmy też kilku strażników w habitach i pochodnie płonące naokoło. Schowani za wielką skałą wypatrywaliśmy Konan, ale niestety nigdzie jej nie było. Co teraz? – pomyślałam.
     Itachi machnął na mnie ręką, żebym poszła za nim. Podkradliśmy się pod mur więzienia i przemknęliśmy niezauważeni obok wykopalisk. Ruszyliśmy w stronę paleniska. Zatrzymaliśmy cię przed ciałami, które wcześniej zostały spalone. Czy on myśli, że Konan nie żyje? O ile dobrze pamiętam, nie tak łatwo było ją drasnąć a co dopiero zabić. Nagle rozległ się dźwięk dzwonu. Czyżby nas nakryli? Na szczęście okazało się, że to pora obiadowa. Kilka kobiet zakutych w łańcuchy, jedna za drugą szły w kierunku wykopalisk, niosąc garnki i miseczki. Na czele szła Konan. Żyje! – ucieszyłam się w duchu. Razem z Itachim spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Kiedy pora obiadowa skończyła się, poszliśmy za nią do budynku położonego w północnej części więzienia. W ciemnym korytarzu dobyłam miecza i szybkim ruchem przecięłam łańcuch. Zaskoczona Konan odskoczyła od nas, myśląc pewnie, że jesteśmy wrogami.
     - Itachi – dostrzegła go pierwszego, a jej wyraz twarzy złagodniał.
     - Lider kazał ci wracać. Zabieramy cię stąd. – odpowiedział opanowanym głosem i spojrzał na resztę kobiet, które stały oparte pod ścianą z przerażonymi oczami. Nagle wszystkie osunęły się na ziemię, tracąc przytomność. No tak, która kobieta nie mdleje na jego widok. Westchnęłam.
     - Obawiam się, że to nie będzie takie proste… Jukata? – Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – Wróciłaś… - urwała przyglądając się mi. Kiwnęłam tylko głową.
     Nagle wyskoczyły na nas te potworne wilki. Konan użyła swojej techniki i unieruchomiła je za pomocą kartek papieru. Wybiegliśmy z budynku gospodarczego, ale na zewnątrz czekała nas niemiła niespodzianka. Pracujący wcześniej w okopach ludzie sunęli w naszym kierunku, z dziwnym wyrazem twarzy.
    - O nie, użyli tego. – Syknęła Konan.
    - Co się dzieje? –Spytałam zdezorientowana, kiedy jeden z nich rozdziawił paszczę tak nienaturalnie szeroko, że skóra po bokach jego ust popękała.
    - Ich chakra się zmieniła. – Itachi świdrował swoim Sharinganem napastników.
    - Eksperymentują tu na ludziach, faszerując ich pewna substancją, nazywaną Serum Życia. Specyfik ten wzmacnia i poprawia sprawność, ale też ma jedna wadę. Mianowicie ludzie zapominają o swoim człowieczeństwie i staja się bestiami. – Konan zmrużyła oczy. – Nie mamy wyboru. Musimy ich zabić. – Postanowiła.
    Machnęłam w powietrzu mieczem, który zostawił za sobą srebrną smugę. Ujęłam go w obie dłonie. Itachi i Konan też byli już gotowi. Natarliśmy na nich z pełną siłą. Kunaie Itachiego wbiły się w ciała tych ludzi, ale oni jakby nawet tego nie poczuli. Cięcia moim mieczem też nie przynosiły zamierzonych rezultatów. Nawet te najgłębsze nie robiły na nich żadnego wrażenia.
    - To nic nie da. Oni już nic nie czuja. Są jak kukły. – Podsumowała Konan, kiedy zatopiwszy w nich małe ostrza, nie uzyskała żadnego rezultatu.
    - Katon! – Itachi użył kuli ognia. To mogło poskutkować! Mutanty zajęły się płomieniami, ale nadal na nas nacierały.
Zawiązałam kilka pieczęci i fala błota okleiła ich pokiereszowane ciała. Kiedy błoto zastygło część z nich była unieruchomiona, ale ku mojemu zdziwieniu zdołali je skruszyć i się wydostać.
   - Pamiętaj, że ich siła fizyczna także wzrosła – Zawołał do mnie Konan, która ledwo co odpierała ataki. Także próbowała ich unieruchomić, ale jej kartki rozpadły się w kontakcie z ich ciałami.
   Itachi znów użył ognistego jutsu, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów. Płonące mutanty nie dawały za wygraną i wciąż przybywały nowe. Byliśmy w niezłym potrzasku. Otoczeni z każdej strony, zgrupowaliśmy się, stając do siebie plecami. Nie dość, że atakowały nas te truposze, to jeszcze pojawiły się czarne wilki. Postacie w habitach tylko obserwowały zaistniałą sytuację, zachowując dystans.
     - Widzę, że nie mam wyboru. – Itachi zamknął oczy, żeby po chwili je otworzyć, a jego źrenice zmieniły swój kształt. - Mangekyou Sharingan. Amatersu! – Jego oko zaczęło krwawić. A więc jest jeszcze gorzej niż myślałam.
    Czarny ogień rozprzestrzenił się i pochłonął wszystko co stanęło na jego drodze. Itachi dezaktywował Sharingana, a tym samym jego Amaterasu się wypaliło. Nie był w najlepszym stanie, ale jego atak przyniósł efekt.
    - Powinniśmy stąd spadać. – Zareagowała Konan i już chciała wykonać jakiś ruch, kiedy zauważyliśmy, ze zbliża się do nas następna horda rozwścieczonych mutantów.
    - Żartujecie. – Ustawiłam miecz pionowo. Jedyne co nam teraz zostało to bezpośrednie ataki. Zbliżali się a my nic nie mogliśmy na to poradzić, atakowałam wszystkim czym się dało, ale i to było za mało. Wycieńczona zadawałam coraz mniej precyzyjne ciosy, tak samo było z Konan. Itachi nadal krwawił. Zwarliśmy się ponownie, a ich nie było końca. Co teraz?  – pomyślałam. Jeden z tych drasnął mnie w policzek. Rozcięłam go od dołu do góry, ale on i tak dalej się poruszał.
    - Czarno to widzę. – Konan ostatkami sił próbowała rozpędzić tę zgraję, ale nic nie skutkowało.
    - Spóźniłem się? – Za mną pojawił się Tobi!
    - Haaa! Co ty tu… – nie zdążyłam nawet zapytać, bo Tobi teleportował nas poza granice więzienia. Zawiązał kilka pieczęci i wszystko wyleciało w powietrze. Odwrócił sie w moja stronę i spojrzał na mnie zza maski.
    - Jukata-san jest ranna. – Otarł krew z mojego policzka. Jego głos był łagodny i troskliwy.
    - Nic mi nie jest. – Zmieszałam się czując jego dłoń. – A właściwie to skąd się tu wziąłeś! – Zdenerwowałam się, bo znowu musiał mnie ratować.
    - Tobi musi chronić to, co ma najcenniejszego! – Uderzył pięścią w otwartą dłoń. – W końcu Tobi to grzeczny chłopiec! – Powiedział wesoło.
    Widziałam jak Itachi zerknął na mnie znacząco kątem oka. „On cię wykorzystuje.” – jego słowa zadźwięczały w moich uszach. Spojrzałam na Tobiego i delikatnie się uśmiechnęłam, choć miałam wrażenie, że niezbyt mi to wyszło. A co jeśli Itachi nie kłamie?

piątek, 18 października 2013

Rozdziały 33-34 (stare)



     Itachi od początku naszej podróży wydawał się jakiś nieobecny. Szedł przodem i ani razu na mnie nie spojrzał. Za to ja cały czas wpatrywałam się w jego sylwetkę, próbując zrozumieć jego zachowanie. Nie wiem czemu, ale było mi przykro… może dlatego, że łączyły nas kiedyś zażyłe stosunki, a teraz jesteśmy wrogami. Jedyne co go powstrzymuje przed kolejnym pojedynkiem to chęć wykonania tej misji. Rzadko się zdarzało żeby jakąś zawalił, a spór ze mną mógłby do tego doprowadzić. Po części wie, że jestem mu potrzebna. Przynajmniej na razie.
    Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo powoli zaczęło zmieniać barwę. Mój wzrok wyostrzał się z każdą sekundą. To przez niego mam światłowstręt i muszę nosić kaptur… przypomniałam sobie krzywdę jaką mi wyrządził kilka lat temu… jednak nie mogłam się na niego gniewać. Obserwowałam jago twarz i wydawał mi się taki… smutny. Tak jakby jego też męczyły duchy przeszłości…
    - Tu się zatrzymamy – Itachi stanął w miejscu, rozglądając się dookoła.
    Zrobiłam to samo, podziwiając okolice. Wybrał miejsce nad stawem, pod szeroką, płaczącą wierzbą, której łodygi sięgały do samej ziemi. Nieopodal rosły wysokie trawy i pałki. Tafla jeziora była niezwykle gładka i odbijała ostatnie promienie słoneczne we wszystkie strony, tworząc magiczny klimat. Uśmiechnęłam się lekko. Wreszcie mogłam ściągnąć z głowy kaptur i rozpuścić włosy. Poczułam przyjemny, delikatny wietrzyk. Powietrze było świeże i rześkie. Wzięłam głęboki oddech i westchnęłam.
    - Będziesz tak stać, czy mi pomożesz? – Itachi skarcił mnie zimnym spojrzeniem.
    Wyłaniał się właśnie zza zasłony z pędów wierzby. Weszłam za nim do środka, a zielona kotara zasunęła się za nami. Niesamowite – pomyślałam. Musiał tu już bywać, skoro zna te sekretne miejsce…
    Rozłożyliśmy nasze śpiwory. Każdy oczywiście rozkładał swój, potem Itachi zapalił lampkę i w naszym magicznym “domku” zrobiło się jasno. Powymiatałam trochę zeschłych liści na zewnątrz. Słońce już zaszło i ustąpiło miejsca księżycowi. Niedługo będzie pełnia.
    Itachi zsunął z siebie płaszcz i ściągnął podkoszulek. Powiesił je na gałęzi i udał się w stronę stawu.  Zauważyłam na jego plecach bliznę, w okolicy prawej łopatki… kiedyś podczas treningu zdarzył się nam wypadek i dźgnęłam go niechcący…
    Nachylił się nad wodą. Przemył twarz i kark. Wstał powoli a krople wody swobodnie spływały po jego torsie. Chyba przymknął oczy. Nie mogłam się powstrzymać i dotknęłam jego blizny. Odwrócił się gwałtownie i złapał mnie za rękę. Spojrzał w moje zielone oczy, które w świetle księżyca musiały naprawdę wyglądać drapieżnie. Jego wzrok był łagodny, ale nagle stał się chłodny, jakby przypomniał sobie coś, co wprawiło go w kiepski nastrój.
    - Itachi? – Nadal nie puszczał mojej ręki. – Dlaczego mnie tak nienawidzisz?
    - Wbiłaś mi nuż w plecy… dosłownie i w przenośni – syknął, puścił mnie i ruszył w stronę wierzby.
    - Itachi! – Pobiegłam za nim i stanęłam mu na drodze. – Taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Chcę wiedzieć…
    - Przecież wiesz jaka jest prawda! – Krzyknął na mnie, przerywając mi wypowiedź. – Więc po co to drążysz – opanowywał się powoli.
    - Nie rozumiem – pokiwałam przecząco głową.
    Nie chciałam dać za wygraną! Wiem, że ma nade mną przewagę, ale to musi się wreszcie skończyć! Nie mogę tak żyć. Zwiesiłam głowę zdając sobie sprawę ze swojej bezsilności. Itachi położył swoje ręce na moich ramionach. Spojrzałam na niego w zdziwieniu.
    - Uratowałem cię, wychowałem, nauczyłem cię wszystkiego co wiem. Byłem przy tobie zawsze kiedy mnie potrzebowałaś – Nie patrzył w moje oczy, a wiem, że był w nich ból i żal. – Chroniłem cię Jukata… Wiedziałem, że przyjdzie dzień w którym Madara upomni się o ciebie…
    - Ty wiesz kim jest Tobi? – Podeszłam bliżej, tak, że nasze ciała prawie się stykały i spojrzałam w jego oczy.
    - Oczywiście, że wiem – spojrzał gdzieś w bok. – Nauczył mnie wszystkiego, co ja przekazałem tobie. On cię wykorzystuje, wie, że przy twojej pomocy łatwiej schwyta lisa o dziewięciu ogonach…
    - Co! – Odsunęłam się od niego i pokiwałam głową. – Jak możesz tak mówić! Tobi… mnie ura… uratował, przed tobą! – Krzyknęłam.
    - Jukata, zrozum. Jemu zależy tylko na tym demonie…
    Uderzyłam go w twarz. Patrzyłam na niego próbując się uspokoić, ale to wcale nie było łatwe. Tobi nie mógł mnie tak oszukiwać. Nie on… to nieprawda…
    - Madara nie jest taki jak ci się wydaje – jego głos spoważniał i wrócił do poprzedniego tonu. – Sama się przekonasz. – Wrócił pod wierzbę i chyba ułożył się do spania.
    Jego ostatnie słowa zabrzmiały jak groźba. Ukryłam twarz w dłoniach, wzięłam kilka głębszych wdechów i spojrzałam na księżyc. Sama już nie wiem co mam myśleć. To wszystko mnie przerasta. Usiadłam na trawie i podkuliłam nogi. A jeśli Tobi naprawdę chce mnie wykorzystać do swoich własnych celów. Jeśli w ogóle mu ma mnie nie zależy… w końcu to Madara Uchiha. Słyszałam o nim takie straszne historie, ale dopiero teraz to do mnie dotarło…
 ***
    - Itachi sensei, ja już nie mogę. – Czarnowłosa dziewczynka stała pochylona  na tafli jeziora i ciężko oddychała. Na jej twarzy i dłoniach widniały małe otarcia i oparzenia. Otarła pot z czoła i spojrzała na swojego mistrza.
    - Dasz radę, wierzę w ciebie – nauczyciel położył prawą dłoń na jej ramieniu i uśmiechnął się nieznacznie, aby dodać jej otuchy. Gdyby był tu jeszcze ktoś, nigdy by sobie nie pozwolił na ten gest, ale że stali tu sami, uśmiechał się… On, Itachi Uchiha uśmiechał się do niej.
    - Itachi sensei – jej oczy rozpromieniły się.
    To jego wiara dodawała jej siły…
    - No już Jukata, jeszcze tylko raz – odsunął się, nadal obserwując swoją podopieczną.
    - Katon! Pustynny kwiat feniksa! – Zawiązała kilka pieczęci, wzięła głęboki wdech i przyłożyła dłoń do ust, wyskakując wysoko w górę. Wydmuchiwane powietrze zamieniło się w ogniste piłki i uderzyło w czterech miejscach na jeziorze. Kule zaraz ze zetknięciem z wodą zamieniły się w parę i tak szybko jak się pojawiły zniknęły w odmętach jeziora.
    Dziewczyna musiała być naprawdę wykończona, bo zamiast spadać na nogi, leciała teraz bezwładnie głową w dół. Widząc to Itachi pojawił się przy niej w zawrotnym tempie i złapał ją w swoje ramiona.
    - Itachi sensei, udało mi się – wyszeptała przymykając oczy.
    Nauczyciel przyniósł ją na brzeg, wciąż trzymając blisko siebie. Prawdopodobnie zemdlała. Postanowił zanieść ją do organizacji, aby porządnie odpoczęła. Trenowali cały dzień. Nic dziwnego, że zasłabła…
    ***
     Leżałam na trawie podziwiając gwiazdy. Dlaczego właśnie to wspomnienie? – Spytałam samą siebie, podpierając głowę rękoma. Fragmenty mojej przeszłości przelatywały mi przed oczyma, jakby było coś co mogłam pominąć. Dziwne. – Stwierdziłam. Jeszcze nigdy coś takiego mi się nie przytrafiło. To tak jakbym oglądała wszystko na wielkim ekranie. Ale skąd taki przegląd pamięci?
    - Jukata – usłyszałam głos w mojej głowie i zerwałam się na równe nogi. – Jeśli chcesz poznać prawdę, przyjdź do mnie… – głos ciągnął mnie w stronę jeziora.
    Byłam jakby w transie, jakby ktoś przejął nade mną kontrolę. Ruszyłam z miejsca. Chciałam się zatrzymać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Szłam dalej, powoli zanurzając się w wodzie. Nagle ktoś chwycił mnie w tali. Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam lekko za siebie unosząc głowę do góry.
    - Itachi – szepnęłam.
    - Chciałaś się utopić? – Warknął na mnie, nadal obejmując w pasie. – Następnym razem przywiążę cię do drzewa. – Zmarszczył brwi, wpatrując się we mnie uważnie. – Powinnaś być bardziej ostrożna. – Dopiero teraz zauważyłam, że drugą ręką przytrzymuje moje ramię, na którym uaktywniła się pieczęć. Jego wewnętrzna strona dłoni była poparzona. Zaniemówiłam. Puścił mnie i wrócił pod wierzbę. Zrobiłam to samo. Nie chciałam zostawać sama… Nie teraz kiedy ten demon, znowu mnie nawiedza. Dotąd przychodził tylko we śnie… A to było takie realne!
     Obudziłam się. Promienie słoneczne przedzierały się przez konary, tworząc dyskotekowy klimat. Zarzuciłam kaptur na głowę i wyszłam na zewnątrz. Itachi wstał pewnie już o brzasku, hehe. Zauważyłam go nieopodal stojącego po kolana w wodzie. Poranna toaleta – pomyślałam. Też powinnam się umyć. Ale kiedy ogarnęłam wzrokiem całe jezioro, przeszedł mnie dziwny dreszcz. Weszłam do wody, ale zamoczyłam tylko kostki. Przemyłam twarz i ramiona, zwłaszcza to, które po wczorajszym incydencie strasznie mnie piekło. Kiedy się odwróciłam Itachi rozpalał ogień. Nie może żyć bez porannej kawy… Ja jakoś nigdy za nią nie przepadałam.
    Dosiadłam się do niego i kiedy stawiał garnek na palenisku, zauważyłam, że jego lewa dłoń owinięta jest starą chustką. Sięgnęłam po apteczkę do swojej torby i podeszłam do niego.
    - Daj trzeba to opatrzyć – usiadłam obok i delikatnie odwiązałam coś co przypominało kawałek wytartego prześcieradła. Ku mojemu zdziwieniu wcale się nie opierał. Musiało go boleć. Wyjęłam maść na oparzenia i posmarowałam jego dłoń. Odwrócił głowę, zaciskając zęby. Zrobiło mi się głupio. To przeze mnie jest w takim stanie. Nie dość, że powstrzymał mnie przed jakimś głupstwem to teraz jeszcze cierpi.
    - Przepraszam Itachi-san – powiedziałam obwiązując jego rękę bandażem.
    Odwrócił się w moja stronę. Spojrzałam w jego oczy i zauważyłam w nich smutek, co bardzo mnie zdziwiło. Musiał to dostrzec, bo nagle znów jego spojrzenie stało się chłodne. Kiedy skończyłam wstał bez słowa i wsypał do gotującej się wody zmielone ziarna kawy.
    Usiadłam po drugiej stronie i rozłożyłam serwetkę. Muszę coś zjeść. Wczoraj nie jadłam kolacji i  poziom cukru w mojej krwi obniżył się drastycznie. Wyciągnęłam kulkę ryżu i zjadłam ją z kawałkiem sera i jajkiem. Itachi popijał kawkę i przeglądał mapę.
    Kiedyś nawet żartowaliśmy razem. Do tej pory pamiętam jego cudowny uśmiech… Westchnęłam. Musiał to usłyszeć, bo spojrzał na mnie. Udawałam, że tego nie widzę, ale on gapił się i gapił.
    - Coś nie tak? – Spytałam lekko poirytowana jego zachowaniem.
    - Tak się zastanawiam… – urwał nadal mnie obserwując. – Czy ty i… Tobi spaliście ze sobą? – Zaczęłam krztusić się jedzeniem, ale po chwili uspokoiłam się.
    - Nie twój interes – odpowiedziałam z nonszalancją.
    Itachi powrócił do swojego normalnego, obojętnego stanu . Opłukał garnek i zaczął pakować swoje rzeczy.
    - Zbieraj się, wyruszamy za dziesięć minut – rzucił przez ramię z naburmuszoną miną.
    O co mu chodziło? Czyżby był… ZAZDROSNY?!
  
    Resztę drogi przeszliśmy znowu milcząc. Nie przeszkadzało mi to nawet bo nie miałam ochoty na rozmowę. Zwłaszcza gdyby ciągnął temat Tobiego. Przeanalizowałam jeszcze raz to co mi powiedział. Że Madara mnie wykorzystuje. Trudno mi w to uwierzyć, bo polubiłam Tobiego od samego początku. A teraz naprawdę nie jestem pewna, czy to może być prawda?
    - Jukata, bądź ostrożna, zbliżamy się do rozstaju dróg – faktycznie zza pagórka wyłoniło się skrzyżowanie oznaczone starymi tabliczkami.
    Zwolniliśmy trochę kroku, rozglądając się czy umówiony przewodnik już czeka, ale nikogo nie byliśmy  w stanie dostrzec. Stanęliśmy w bezpiecznej odległości ukryci w zaroślach i czekaliśmy na przybycie tajemniczej osoby. Wtedy z naprzeciwka wyłoniła się postać w czarnym habicie. Patrzyliśmy jak zatrzymuje się na skrzyżowaniu. Czyżby to był on?
    Itachi kiwnął na mnie, abym poszła za nim. Wypadliśmy z krzaków i ruszyliśmy w jego stronę. Była godzina dokładnie 12:00. Mój partner zatrzymał się około 10 metrów przed nieznajomym. Staliśmy tak chwilę przyglądając się sobie.
    - Przysyła nas Pein – Itachi odezwał się pierwszy.
    - Chodźcie za mną – nieznany osobnik machnął na nas ręką i wrócił na ścieżką, którą przyszedł.
    Znowu szliśmy w milczeniu. Weszliśmy do lasu i zrobiło się strasznie chłodno. W miarę jak zagłębialiśmy się w nieznane ogarniało mnie dziwne przeczucie. Robiło się coraz ciemnej. Korony drzew całkowicie uniemożliwiały dopływ światła słonecznego. Wszystko tu wyglądało jakoś złowrogo. Jakbyśmy wkroczyli w inny wymiar. Pnie były powykrzywiane i układały się w dziwne figury. Niektóre gałęzie wyglądały jak szpony, które chciały sięgnąć po swoje ofiary. Coś nieopodal przemknęło w krzakach. Jakieś ślepia błysnęły w zaroślach. Co to za miejsce? – Spytałam się w myślach.
    - To zakazany las, przedsionek piekła – poinformowałam mnie dziwna osoba w habicie, zupełnie jakby słyszała moje myśli.
    Przeszedł mnie dreszcz. Tu było naprawdę okropnie… wreszcie ujrzeliśmy jakieś światło w oddali. Światło to miało dziwne czerwone zabarwienie. Zbliżając się do tego światła zauważyłam, że i krajobraz się zmienia. Było tu o wiele więcej skał. Pojedyncze drzewa były zeschłe i spróchniałe. Kiedy całkowicie opuściliśmy te tereny okazało się, że skały porywając całą powierzchnię. Musieliśmy się trochę wysilić aby pokonać dystans jaki dzielił nas od celu.
    - Musicie się przebrać – przewodnik wyciągnął ukrytą w jednej ze szczelin torbę z dwoma habitami. Wykonaliśmy polecenie i zarzuciliśmy na nasze płaszcze czarne habity. Ruszyliśmy dalej. Okazało się, że byliśmy już prawie na miejscu. Wreszcie ujrzałam miejsce do którego zmierzaliśmy. To był okropny widok. Ludzie w okopach pracowali w pocie czoła, a strażnicy smagali ich batami. W powietrzu unosił się kurz i dziwny zapach. Jakby rozkładające się mięso. Wtedy zauważyłam stos trupów układanych na stosie. Jeden ze strażników podpalił martwe ciała. Jakiś truposz wyskoczył ze stosu.
    - Ten jeszcze żyje! – Krzyknął jakiś mężczyzna przyglądając się płonącemu więźniowi. W końcu tamten opadł na kolana i zjarał się żywcem.
    - Opuścić bramę! – Rozkazał nasz przewodnik i po chwili ciężka, metalowa brama z potężnymi ćwiekami opuściła się ujawniająca nam wnętrze kamiennej budowli, do której zmuszeni byliśmy wejść. Zapanował kompletny mrok. Mężczyzna zapalił pochodnie i zaczął prowadzić nas ciemnym korytarzem. Kiedy doszliśmy do następnych wrót, zatrzymał się i podał ją Itachiemu.
    - Dalej musicie iść sami, jeśli coś pójdzie nie tak, nie pomogę wam się stąd wydostać. Gdyby was zdemaskowali nie uciekniecie z tego miejsca już nigdy. – Powiedziawszy to odszedł rozpływając się w ciemnościach korytarza.
    Itachi pchnął bramę. Zawiasy zaskrzypiały przeraźliwie. Znaleźliśmy się w podziemnym więzieniu. Było tu z tysiąc cel. Jak mamy znaleźć właściwą?! Rozejrzałam się i zauważyłam, że nie ma tu strażników. Czy to normalne? Było tu strasznie cicho, za cicho.
    - Może to zasadzka? – Szepnęłam do Itachiego, który też nie był najwyraźniej zadowolony z całej tej sytuacji.
    Wyciągnął klucz i obejrzał go dokładnie, ale nie było na nim nic co mogłoby nam pomóc. Lider ani nasz przewodnik też za dużo nie powiedzieli. Co zatem mamy teraz zrobić? Sprawdzić każdą celę z osobna? Są tak szczelnie pozamykane, że nie ma tam nawet jak zajrzeć. Żadnej szpary w podłodze, ani nawet klamki…
    Dobrze, że Itachi też ma zdolność przestrzennego widzenia, bo byłoby ciężko. Jest tu tak ciemno, że normalny człowiek niczego by nie dostrzegł. Ja dzięki mojej Trajektorii potrafię widzieć w ciemnościach, może nie dosłownie, ale wiem w jakich odległościach znajdują się jakie przedmioty. Dzięki temu mogę się normalnie poruszać, a Itachi ma Sharingana. Ale jak znajdziemy Konan?
    Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Wykonałam szereg pieczęci i zrobiłam jutsu przywołania. Moim oczom ukazał się Fumi. Popatrzył na mnie tymi swoimi pięknymi ślepkami i przekrzywił głowę na lewą stronę.
    - Madara? – Pisnął pytająco.
    - Eee, Konan – powiedziałam nie wiedząc czy zrozumie. – Szukaj – kiwnęłam głową.
    Lis skoczył w bok i zaczął obwąchiwać wszystko co się dało. Ja i Itachi popatrzyliśmy po sobie porozumiewawczo i udaliśmy się za nim. Mam nadzieje, że się uda – pomyślałam zadowolona z siebie. Po przeszukaniu dużego obszaru w końcu Fumi zatrzymał się pod jakimiś drzwiami. Zjeżył grzbiet. Czyżby to było tutaj? Jakoś dziwnie się zrobiło. Chyba coś nas obserwowało…