wtorek, 15 października 2013

Rozdziały 3-4 (stare)



     Wtargnęłam do biura Peina, ale go nie zastałam. Zajrzałam do pomieszczenia sypialnego, znajdującego się po prawej stronie, ale tam też go nie było. Zdziwiłam się nieco, bo on zazwyczaj nie opuszcza swojego stanowiska. Rozejrzałam się dookoła i usiadłam za biurkiem w wygodnym, skórzanym fotelu. Przejrzałam kilka kartek leżących przede mną i otworzyłam pierwszą szufladę. Oby tylko mnie nie przyłapał, pomyślałam. Na wierzchu widniały akta blondyna. Uśmiechnęłam się do siebie i wzięłam spięte spinaczem papiery. Co my tu mamy, no proszę cały jego życiorys… co za wybuchowy facet, przeglądałam wszystko po kolei, jedząc kanapkę.
    - Dobrze się bawisz? – Pein stał w drzwiach, nawet nie usłyszałam kiedy wszedł, tak się zaczytałam.
    Zmieszałam się trochę, ale zachowałam ogólny spokój. Wstałam zza biurka i odłożyłam dokumenty. Facet podszedł do mnie powoli. Odsunęłam się i przeszłam na drugą stronę, a on usiadł w miejscu, w którym siedziałam przed chwilą ja.
    - Jesteś tu z jakiegoś konkretnego powodu? – spojrzał na mnie bez jakichkolwiek emocji, po czym zerknął na akta Deidary. Wziął je i strzepnął z blatu okruchy mojego chleba…
    - To cię tak zainteresowało – uśmiechnął się trzymając dokumenty przed sobą.
    - Wpadłam dzisiaj rano na tego delikwenta. Wybierał się na misję z Sasorim i wnioskując z tego, jak się do niego zwracał, został nie tylko jego nowym partnerem, ale i uczniem…
    Pein westchnął.
    - Po twoim odejściu długo nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego kandydata. Większość z nich nie dorastała ci do pięt… w końcu po kilku miesiącach nawinął się Deidara i myślę, że jest godnym następcą, jego umiejętności są bardzo przydatne. – schował papiery z powrotem do szuflady. – Faktycznie, Sasori został jego partnerem, jak i pewnego rodzaju nauczycielem. Deidara podziwia go za zaangażowanie z jakim konstruuje swoje marionetki i precyzyjność w każdym najmniejszym detalu. Łączy ich podobna więź, jaka łączyła ciebie i Itachiego…
    Ostanie jego słowa uderzyły we mnie jak grom z nieba. Tak, Itachi był moim senseiem. Kiedy trafiłam do Akatsuki, znałam tylko podstawowe techniki, nic specjalnego. O Akademii Ninja usłyszałam dopiero od Peina, w momencie, w którym zapytał kiedy ją ukończyłam… Nie patrzył na mnie zbyt przychylnie, kiedy dowiedział się, że nie uczęszczałam do takowej i nie wiem co stałoby się, gdyby nie Itachi. Zajął się mną. Nauczył wielu ognistych jutsu, zabierał na misję razem z Kisame, bym mogła poobserwować jak walczą prawdziwi shinobi.  Nawet namówił niebieskiego, aby ten pokazał mi kilka wodnych ataków. Codziennie trenowaliśmy razem z różnego rodzaju bronią. Wieczorami, kiedy wszyscy już spali, pracowałam ze zwojami, które mi udostępnił. Udało mi się udoskonalić niektóre techniki, a także stworzyć nowe, jeszcze bardziej niebezpieczne. To mi jednak nie wystarczało. Wciąż pragnęłam większej potęgi, czegoś, co byłoby moim asem w rękawie. Kombinowałam na wiele sposobów, ale nie udało mi się do dnia, w którym ujawnił się mój Kekke-Genkai…
    - Wiele mu zawdzięczasz – głos Lidera wyrwał mnie z zamysłu.
    Uśmiechnęłam się.
    - Uratował mnie od niechybnej śmierci. Zabiłbyś mnie, prawda? – Spytałam akcentując ostatni wyraz.
    - Tak – stwierdził bez zastanowienia. – Nie miałaś niczego do zaoferowania, byłaś zbędna. Nie sądziłem, że w tak krótkim czasie nabędziesz tyle umiejętności  – stukał palcami w blat.
    - Szczerze mówiąc, też się nie spodziewałam, że uda mi się aż tyle dokonać – wyznałam zgodnie z prawdą.
    - Itachi zawsze był wyśmienitym wojownikiem, wyróżniał się na tle innych członków… nikt mu nie dorównywał… jedynie tobie się to udało – zaśmiał się, nie mogąc uwierzyć we własne słowa.
    - W końcu był moim senseiem, przejęłam to co najlepsze – przeciągnęłam się leniwie, zadowolona z pochwały.
    - Dobra, daruję ci to wtargnięcie do mojego biura, tylko nie mów nikomu – spojrzał na mnie spod byka. – Żeby nie było, że Lider zmiękł. Musze trzymać wszystkich żelazną ręką, bo mi tu zaczną jeszcze warunki stawiać…
    - Tak jest! – Zasalutowałam mu.
    Pein pokiwał tylko głową i zajrzał do grafiku.
     - Zostaje tylko jedna sprawa… mianowicie musisz mieć partnera… – złożył dłonie i oparł na nich podbródek, bacznie się mi przyglądając. – Przydzielę ci Tobiego. Jest trochę nierozgarnięty i wszystkich denerwuje, ale przynajmniej nie będzie ci wchodził w paradę podczas misji. – Lider zaśmiał się, a ja nie miałam pojęcia co go tak rozbawiło.
    Patrzyłam na niego wyczekująco, chcąc usłyszeć jakieś słowa wyjaśnienia.
    - Po prostu lubi się teleportować z miejsca bitwy… sama zobaczysz. Myślę jednak, że to będzie dla ciebie dobre rozwiązanie. Nie sądzę, żeby była ci potrzebna pomoc, zresztą do poważniejszych zadań, przydzielę ci kogoś innego.
    - Czyli mam być jego niańką – stwierdziłam fakt.
    - Historia lubi się powtarzać – na jego twarzy zagościł kolejny uśmiech. – To na razie wszystko… i nie waż mi się więcej szperać w moich szafkach – pogroził mi palcem.
    - Zrozumiałam – udałam się do wyjścia, otworzyłam drzwi, posłałam mu oczko i zniknęłam w ciemnościach szarego korytarza.

    Całe popołudnie spędziłam siedząc na skale, gdzieś na środku polany. Myślałam, o tym jak niesprawiedliwie postąpiłam wobec Itachiego. Zaczęły mną targać wyrzuty sumienia, ale przecież gdybym mu wtedy powiedziała o swoich zamiarach, natychmiast by mi to uniemożliwił. Na pewno by się wściekł. Mimo, że nie jest tak łatwo wyprowadzić go z równowagi, bo zazwyczaj jest opanowany i rozważny, to mnie się jednak udawało. Czasami naprawdę go złościłam, lecz dzięki temu lepiej poznałam jego naturę. Był pełen nienawiści, ale przepełniało go także cierpienie. Niestety nie mogłam do końca rozszyfrować, co tak naprawdę nim kieruje. Doskonale się ukrywał pod maską obojętności, a wyniosłość maskowała słabości…
    Ciekawe, czy wciąż jest tak samo oschły… Ja od tamtego czasu bardzo się zmieniłam. W końcu od mojej ucieczki minęły cztery lata. Był to przełomowy okres w moim życiu. Dużo się wydarzyło poza murami Akatsuki, osiągnęłam wiele rzeczy, których chciałam… uniknąć….
    Westchnęłam. Wpatrywałam się w płynące po niebie chmury. W którymś momencie przymknęłam oczy, wsłuchując się wiatr targający pobliskimi koronami drzew. Słońce grzało przyjemnie. Wtedy poczułam, że coś przeleciało nisko nad moją głową. Zerwałam się na równe nogi i spojrzałam w górę, lecz niczego nadzwyczajnego nie dostrzegłam. Dziwne, bo byłam święcie przekonana, że coś poruszyło się w powietrzu. Wyczułam drżenie podłoża, a nagły, silny powiew prawie zrzucił mnie ze skały. Odwróciłam się nieco zaskoczona. Moim oczom ukazał się wielki, biały ptak, na czele którego stał Deidara. Chłopak podszedł do mnie jakby nigdy nic.
    - To było bardzo nierozważne, un – patrzył na mnie z kamiennym wyrazem twarzy.
Usłyszałam jakiś szelest i dostrzegłam w oddali Sasoriego, który przedzierał się przez krzaki.
    - Niby co takiego – wytężyłam wzrok, kierując go w stronę lalkarza, który znowuż mnie olał i zniknął po drugiej stronie polany. Co za ignorant! Na pewno wszystko mu wygadał, inaczej nie pluł by się teraz do mnie. Westchnęłam i zerknęłam z powrotem na blondyna.
    - Jak Lider się dowie, że się pod niego podszyłaś…
    - …to wyjdziesz na kretyna – dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem na twarzy.
    Deidara zrobił głupią minę. Musiałam nieźle zadziałać mu na nerwy, bo chwycił mnie za płaszcz i przyciągnął do siebie. Zleciałam ze skały i wpadłam prosto w jego ramiona. Ależ on narwany, pomyślałam.
    - Drażliwy jesteś – zmrużyłam oczy, chcąc dostosować swój wzrok do zmiany kąta patrzenia i natężenia światła. Jestem bardzo wyczulona na tym punkcie. Moje źrenice działają z kilkusekundowym opóźnieniem, po tym jaki Itachi…
    - Nie życzę sobie takich głupich uwag, un – warknął zbliżając swój nos do mojego i zacieśnił uścisk. Poczułam się bardzo niekomfortowo, co on sobie w ogóle wyobraża. Już miałam odskoczyć i przybrać bojową postawę, kiedy w naszą stronę poleciało kilka shurikenów. Szybkim ruchem złapałam Deia za rękę i pociągnęłam w swoją stronę, zapominając o wielkim kamieniu, znajdującym się za mną. Oboje wyłożyliśmy się na ziemi, unikając wirujących ostrzy. Wyglądnęłam pokazując czubek swojej głowy i dostrzegłam kilka cieni przemykających między drzewami. Ptaszek Deia wzbił się wysoko w powietrze, spłoszony przez niechcianych gości.
    - Zaatakowano nas – stwierdziłam bez namysłu i spojrzałam na chłopaka, który leżał na plecach, podpierając się rękoma. Popatrzył na mnie zniesmaczony, że tak go potraktowałam i podniósł się. Odsłonił swoje lewe oko, na którym dostrzegłam dziwne urządzenie i rozejrzał się dookoła.
    - Jest ich czterech… nie, pięciu, un – przykucnął obok mnie. – Prawdopodobnie oddział AMBU, patrolują okolice i musieli nas zauważyć. – wsadził rękę do torby, którą miał umocowaną przy pasku i wyjął z niej jakąś miękką, białą substancję o konsystencji błota. Na jego dłoni dojrzałam usta, które zaczęły żuć niezidentyfikowany przeze mnie materiał. Nie powiem, że wyglądało to trochę obrzydliwie… ale zarazem było to bardzo interesujące.
    - Wyłaźcie stamtąd – usłyszałam męski głos.
    Cały oddział ujawnił się, stając w szyku bojowym i czekając, aż wyjdziemy z ukrycia.
    Blondyn rzucił w nich tym, co stworzyły jego nienaturalne dłonie. Po chwili rozległ się ogromny hałas, świadczący o wybuchu tego czegoś. Wyjrzałam ponownie i zobaczyłam ogromną wyrwę w ziemi, z której ulatywał jeszcze dym. Członkowie ANBU rozproszyli się. Wtem spadł na nas deszcz małych, czarnych  sztyletów, zwanych kunai. Oboje odskoczyliśmy w ostatniej chwili, normalnie chyba wyszłam z wprawy…
    Złapałam za zwój ze znakiem miecza, a po paru sekundach w mojej ręce pojawiła się długa, samurajska katana, ze skórzaną rękojeścią. Chwyciłam ją mocno i pognałam do pierwszego lepszego przeciwnika. Z zawrotną prędkością podcięłam mu gardło, wykonałam kilka obrotów ostrzem i przebiłam następnego. Unikając ciosów załatwiłam pozostałych, którzy chcieli mnie dopaść. Na około mnie leżało pięć trupów. Trawa ociekała krwią. Pieczęć przestała działać, a mój miecz znikł. Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam szperać po kieszeniach ofiar.
    - Co robisz? Hmm? – Spytał Deidara, wiecznie z czegoś niezadowolony. Nie doczekał się odpowiedzi, więc ciągnął dalej.
    - Szukasz czegoś? – Przyglądał się jak latam od trupa do trupa i tracił powoli cierpliwość. – Wiesz co, jesteś jakaś nienormalna, un.
    - Myślisz, że coś ci da, jeśli będziesz mnie obrażał? – Odwróciłam się do niego po przeszukaniu ostatniego delikwenta. – Szukałam zwoi, pieniędzy i innych rzeczy wartościowych – wyjaśniłam mu wyliczając na palcach. – Niestety niczego nie znalazłam. Trzeba będzie usunąć ciała – wskazałam teren naokoło.
    - Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić – no ale mi łaskę zrobił…
    Uprzątnęliśmy teren w milczeniu. Następnie Deidara przywołał swojego skrzydlatego przyjaciela i wskoczył na jego grzbiet. Spojrzał na mnie naburmuszony i machnął ręką, abym ja także to uczyniła. Wdrapałam się z małą pomocą chłopaka, który podał mi dłoń i wzbiliśmy się w powietrze.
    - Nie jestem bez serca, un – burknął pod nosem, widząc, moją zdziwioną twarz.
    Nie odezwałam się, pozwoliłam, aby zabrał mnie do domu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz