piątek, 18 października 2013

Rozdziały 25-26 (stare)



     Popołudnie było masakryczne! Opatrzyłam Kisame i razem z Tobim odprowadziliśmy go do jego pokoju, następnie chciałam zając się Hidanem, ale on wygonił mnie i powiedział, że sam sobie poradzi. Za to Kakuzu miał ze sobą dużo roboty… jednak też nie chciał mojej pomocy. Kiedy poszłam do Sasoriego, okazało się, że już wymienił sobie uszkodzone części. Do Itachiego nawet nie zaglądałam, zresztą nic mu nie było. Lider zajął się tym całym bałaganem, który po sobie zostawiliśmy. Muszę przyznać, że jego techniki są niesamowite. Odtworzył cały krajobraz, jaki był przed walką, tak, że nie było  po niej żadnego śladu, jakby nic się nigdy tu nie wydarzyło. Nie wiem dlaczego, ale czułam się zawiedziona… może gdyby nie ten atak ze strony Itachiego, poradziłabym sobie z tym demonem, a tak wyszłam na idiotkę… Tobi musiał mnie ratować… Teraz jak sobie przypominam słowa Itachiego, o tych kartkach wybuchowych na grzbiecie pięcioogoniastego… to ma sens… samo jutsu kuli ognia by nie wystarczyło, chociaż Pan Uchiha twierdził inaczej. Tobi dobrze wiedział co robi… i wiedział co chce zrobić Itachi… a może był to przypadek?
    - Jukata-san nie powinnaś teraz się przemęczać – usłyszałam głos Tobiego za swoimi plecami.
    - Chciałam pobyć trochę sama – westchnęłam obserwując jak Pein kończy swoje dzieło, prostuje się i wpatruje w słońce. Musi być naprawdę wściekły, bo w ogóle się do mnie nie odzywa, zresztą do nikogo się nie odzywa… Spojrzał w naszą stronę i  ruszył pewnym krokiem. Patrzyłam jak do nas podchodzi i mierzy Tobiego dziwnym wzrokiem.
    - Jukata, masz stawić się w moim gabinecie, sama – poszedł przodem.
    - Powodzenia Jukata-san… – szepnął mój partner.
    Tak teraz to powodzenia… z rąk Lidera to już mnie nikt nie wyratuje… Pein odwrócił się w moją stronę obrzucając mnie nagannym spojrzeniem… oho… w dodatku wlazł mi w głowę… jeszcze jedno, o wiele gorsze spojrzenie. Muszę przestać myśleć na jakiś czas… hehehe.
    Dotarliśmy na miejsce. Ulokowałam się wygodnie na krzesełku, zaraz po tym jak Lider zasiadł sobie w swoim skórzanym fotelu… no i patrzył na mnie tak dziwnie, jego wyraz twarzy też był jakiś taki… skwaszony?
    - Teraz wszystko od początku do końca, ładnie mi opowiesz, co tu się do licha działo? – Wrzasnął pochylając się nad biurkiem i jeszcze bardziej się na mnie wytrzeszczył.
    - Od początku to nie wiem, bo spałam sobie smacznie, a tu nagle Kisame wpada cały zakrwawiony i krzyczy: “Trzeba iść po Lidera”, czy jakoś tak to było i… – opowiadałam tę całą historię, gestykulując rękami i akcentując niektóre wyrazy, a Pein patrzył na mnie tymi biednymi ślepiami i kiwał się w przód i w tył… – no i Tobi  uleczył moje obolałe żeberka, a potem zjawiłeś się ty i wrzeszczałeś już od progu, a potem przyszedł Deigej…
    - Że co? – Pein potrząsnął głową, jakby czegoś nie rozumiejąc, ale zauważyłam na jego ustach leciutki uśmiech.
    - No Deidara, strasznie mnie denerwuje…
    - A propos Deidary to kto mu pozwolił opuścić organizację bez pozwolenia? – przerwał mi nagle.
    No to popłynęłam, albo leżę i kwiczę. Jeszcze niech zajrzy do szufladki z aktami to się zdziwi.. Lider spojrzał  w kierunku wyżej wymienionej szafeczki z papierami i uśmiechnął się fukając przez nos. Ach a miałam nie myśleć i po co ja mam tę głowę?
    - Bo wiesz Liderze, przed pojawianiem się psiego demona wydarzyło się coś jeszcze… – no i posłusznie powiedziałam co się stało, że Tobi zdjął dziesięcioramienną pieczęć, że spalił akta, że tak słodko rozmawiał ze mną o mnie, eh, i że mnie lubi… – zerknęłam na rudowłosego.
    Siedział ze schowaną w dłoniach twarzą. Chyba rozmyślał, albo się załamał, może to i to, trudno teraz zgadnąć…
    - Za taką niesubordynację należy ci się kara – masował swoje zapewne pulsujące skronie.
    Wtedy usłyszałam jakiś szmer pod drzwiami.
    - Wejdź Tobi, przecież wiem, że tam jesteś – skierował się w stronę odgłosów.
    A ja pozieleniałam, czy on to wszystko słyszał???!!! Także to, że udawałam Lidera i rozmawiał ze mną o mnie… Wszedł do gabinetu jakby nigdy nic…
    - Jukata-san nie wyglądasz najlepiej… – śmieje się ze mnie, on się śmieje.
    Znowu zmieniłam kolor tym razem na purpurowy, zerwałam się z krzesła i stanęłam z nim twarzą w twarz, jeśli można to tak ująć, bo jest ode mnie wyższy o głowę.
    - Ty oszuście! Wiedziałeś od początku, że ja to nie Lider, i tak sobie ze mną pogrywałeś! Ty zdrajco! – Zaczęłam go tłuc po klatce piersiowej.
    - I kto to mówi – powiedział Pein.
    - Nie wtrącaj się! – Wrzasnęłam na cały gabinet, a Pein zamilkł jak grób. – Byłam taka po tym wszystkim wstrząśnięta! Zwłaszcza jak się dowiedziałam, ze nie jesteś tym, kim jesteś! A ty nadal udajesz, chociaż wiesz, że ja wiem, że jesteś kimś innym!. – Tobi chwycił mnie za nadgarstki i przytulił mnie do siebie – Ja już czasem nie mam siły – wtuliłam się w niego i łzy jakoś tak same pociekły…
    - Jukata-san…  – jego głos posmutniał. – Nie chciałem cię zranić…
    Jego serduszko biło tak szybko, naprawdę się przejął?
    - Chciałem się dowiedzieć, czy naprawdę poradzisz sobie w pojedynku z Itachim, spaliłem twoje akta aby cię chronić. Były tam opisy wszystkich nowych technik jakich się nauczyłaś przez ten czas, kiedy nie było cię w organizacji, a znając Itachiego zrobiłby wszystko, żeby je dostać i wygrać z tobą za wszelką cenę… Powiedziałaś mi, że sobie poradzisz, ale ja widziałem w twoich oczach strach, kiedy analizowałaś swoją sytuację. Wtedy orzekłaś to, co orzekłby Lider, ale twoje serce mówiło coś innego. Wiedziałaś, że go nie pokonasz.
    - Tobi… – pociągnęłam nosem – Wiem, że chciałeś mnie chronić, zawsze to robisz…
    - Khmm – Lider odchrząknął. – Kara i tak cię nie minie. Obydwoje dostaniecie karę, żeby było wam raźniej, hehehe – nie no teraz to naprawdę wygląda jak głupek… – W schowku jest wiadro i dwa mopy, pozmywacie korytarz… no już, do roboty! – Ale mu się zrymowało…
    Westchnęłam uspokojona słowami mojego partnera i otarłam łzy rękawem. Wzięliśmy wiadro i inne przybory i ruszyliśmy czyścić nasz korytarzyk…
    Gdy tak szorowaliśmy to miejsce zapaskudzone krwią, Tobi cały czas na mnie patrzył, tak jakoś nie swojo. W końcu nie wytrzymałam i musiałam zapytać.
    - Czemu tak dziwnie mi się przyglądasz? – Otarłam ręka twarz, myśląc, że może coś mi się przykleiło.
    - Jukata-san – wyprostował się wypinając pierś do przodu… uwielbiam gdy to robi, mam ochotę się na niego rzucić, ale nadal jestem trochę zniesmaczona tymi wszystkimi tajemnicami… – Chcesz poznać moje prawdziwe imię? – Zapytał tak ni stąd ni zowąd.
    Musiałam w tym momencie zrobić naprawdę głupią minę, bo Tobi zaśmiał się lekko.
    - Moje prawdziwe imię to…
    - Jukata! – Nagle przerwał nam ten znienawidzony przeze mnie głos Itachiego. – Musimy przyspieszyć nasz pojedynek, gdyż wyruszam jutro na misję i nie będzie mnie długo… – na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek. – Dzisiaj, punktualnie o 20:00, tylko ty i ja, skończymy to wreszcie – jego wzrok był tak przenikliwy, że aż ciarki mnie przeszły. Odwrócił się na pięcie i zniknął w mrokach korytarza.
    - Nie martw się Jukata-san mam pewien pomysł… – Tobi objął mnie od tyłu wtulając się w moją szyję…
    Godzina zero zbliżała się, a ja nerwowo chodziłam po pokoju, zastanawiając się nad sensem tej całej walki. Przysporzyłam sobie tylko kłopotów… zawsze muszę się w coś wpakować. Mogłam przecież się spodziewać, że Itachi nie odpuści . I po co ja go tak wkurzałam?
    Nagle do pokoju wszedł Tobi. Musiałam mieć naprawdę nietęgą minę, bo pokiwał z troską głową i przytulił mnie do siebie.
    - Jedyny sposób, aby uniknąć spojrzenia Itachiego, to w ogóle na niego nie patrzeć – uniosłam lewą brew w dziwieniu. I to jest ten jego super plan?! Już mogę się pożegnać z tym światem!
     - Znaczy co? – Uśmiechnęłam się niewyraźnie.
    Tobi wyciągnął z kieszeni czarną chustę, poskładał ją tworząc opaskę i uniósł na wysokość moich oczu.
    - Mam mieć to podczas walki? – Pociągnęłam chustę w dół palcem, aby spojrzeć mu w “twarz”. – Chcesz żebym wygrała pojedynek z Itachim z zamkniętymi oczami, chyba naprawdę przeceniasz moje możliwości… – miałam mętlik w głowie… On serio chce, żebym w tym walczyła? Spojrzałam jeszcze raz na czarny kawałek materiału…
    - Jukata-san tylko w ten sposób nie dasz się złapać w jego genjutsu, a jeśli tak się stanie nie dasz rady się z niego oswobodzić! To jedyne wyjście! Ta chusta może uratować ci życie! – mówił do mnie podniesionym tonem, ale wyczułam w jego głosie troskę. On się o mnie martwi chce dobrze. Może powinnam spróbować?
    - Dobrze – wzięłam od niego zwinięty materiał i zawiązałam sobie oczy. Minęła chwila za nim przyzwyczaiłam się do tej wszechobecnej ciemności. Mrok, który mnie otaczał nie był przyjemny, czułam się zagubiona. Wtedy Tobi  pogłaskał mnie po policzku, zbliżył się do mnie i wykonał jakiś ruch, nie wiem co to było, jakby się przeciągał. Nagle poczułam jak rozchyla moje usta, pochyla się delikatnie nad moją twarzą i całuje… czule, ale głęboko. Zachwiałam się, ale przytrzymał mnie, obejmując w tali. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, moje serce biło jak oszalałe, a oddech stał się szybki i nierównomierny. Poczułam jak jego nos ociera się o mój policzek. Ostrożnie przygryzł moją dolną wargę, masując moje plecy. Nagle nasze usta się rozdzieliły, a Tobi położył swoje ręce na moich ramionach.
    - Jukata-san jesteś taka piękna, nie pozwolę cię skrzywdzić, nikomu! – patrzyłam na niego, choć niczego nie mogłam dostrzec. Wyciągnęłam rękę w jego stronę i dotknęłam jego policzka. Miał bardzo gładką skórę. Uśmiechnęłam się i wtuliłam się w niego…

    Kiedy ja i Tobi dotarliśmy na miejsce, Itachi już na mnie czekał.
    - A to co, twój sekundant? – Uśmiechnął się wrednie.
    - Nie twoja sprawa – aktywowałam Trajektorię i założyłam opaskę.
    - Żartujesz sobie?! – Prychnął. – Ten pojedynek raczej długo nie potrwa… Jesteś żałosna Jukata! – Powiedział to z taką pogardą, że aż krew się we mnie zagotowała. Za kogo on się ma!
    Muszę się uspokoić, nie mogę dać się mu sprowokować! Pewnie na to właśnie liczy, niedoczekanie jego! Zrobiłam kilka wdechów i wydechów. Stanęłam w pozycji bojowej i wyjęłam sześć shurikenów. Cisnęłam nimi w przeciwnika, ale on rozpłynął się praktycznie w powietrzu. Mimo, że tego nie widziałam, czułam, że gdzieś się ukrył. Zrobił to tak bezszelestnie, że nie wiem gdzie mam teraz uderzyć!
    - Tylko na tyle cię stać? – Usłyszałam jego głos tuż za sobą.
    Odwróciłam się i to był błąd, uderzył mnie z całej siły w brzuch, tak że odleciałam kilka metrów. Z moich warg pociekła stróżka krwi. Upadłam na plecy i syknęłam z bólu. Nie mogę być taka rozkojarzona, ale co mam zrobić, kiedy on jest taki szybki i w ogóle go nie słychać, a teraz w dodatku nawet nie mogę patrzeć. Przeturlałam się na brzuch i uniosłam na rękach klęcząc. Wstałam powoli i otarłam krew. On może przewidzieć moje ruchy, a ja jego nie. Ma nade mną ogromną przewagę, co zrobić? Biłam się ze sobą w myślach, kiedy usłyszałam świst w powietrzu. Odskoczyłam w  bok, tak parę razy. Rzucił kunaiami. Uczyniłam to samo, kierując je w stronę skąd  przyleciały.
    - Długo będziemy się tak jeszcze bawić, czy zaczniemy walkę na serio? – Spytał rozbawiony.
    Skoro chce walki na serio… Zawiązałam kilka pieczęci odnoszących się do mojej Trajektorii i w moich dłoniach w kłębie białego dymu, pojawił się ogromny shuriken. Zrobiłam obrót o 360 stopni i cisnęłam ostrzem, które się powieliło. Kilka z nich ominął, ale ostatni, który zapewne skręcił niespodziewanie, trafił do celu.
    - Lepiej, ale nadal to za mało. – Itachi wyciągnął z siebie mój shuriken i odrzucił do na bok. Dobył miecza, katanę i ruszył w moją stronę. Zrobiłam to samo i rzuciłam się na niego. Trajektoria działała ma mój miecz i uderzałam precyzyjnie. Już po kilku ciosach mogłam go wyczuć. Nasze ostrza zgrzytały przeraźliwie. Wzięłam większy zamach i udało mi się go zranić, ale po tym natychmiast mnie zablokował i kopnął znów w to samo miejsce. Odruchowo się skuliłam, a on dźgnął mnie w okolicy lewego ramienia.
    - Jukata-san! – Krzyknął Tobi.
    - Jeszcze żyję – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Byłam już tym zmęczona i strasznie wkurzona. Związałam kolejne pieczęcie i usłyszałam, że Itachi robi to samo. Pewnie wykona jutsu kuli ognia, muszę użyć wodnego jutsu, tego którego nauczył mnie Kisame! Szybko zmieniłam pieczęcie i już po chwili z pobliskiego jeziora utworzył się wielki wir. W tym samym czasie ognista kula zmierzała w moją stronę. Gestykulując rękoma skierowałam wodny wir prosto na cel. Dwa żywioły starły się ze sobą. Kurde, potrzebuję więcej chakry! Skupiłam się, chcąc sięgnąć w głąb siebie i nagle wir ugasił kulę Itachiego i pognał w jego stronę. Wody było coraz więcej i wreszcie zmyła Uchihę. Nie zostało mi już zbyt wiele siły, muszę to zakończyć! Chwiejnym krokiem podbiegłam do niego i chciałam uderzyć go w twarz, ale chwycił mnie za nadgarstek, odwrócił do siebie tyłem, i rzucił mnie na kolana. Wykręcił moja rękę i krzyknęłam z bólu.
    - To było bardzo sprytne, zaczynasz mi działań na nerwy – zerwał mi opaskę z oczu i odszedł kilka kroków do tyłu.
    Klęczałam tak trzęsąc się cała. Nie mogłam się odwrócić, sparaliżował mnie strach.
    - I co teraz Jukata? Będziesz tak sterczeć – rzucił we mnie shurikenem, który wbił mi się w ranę zadaną poprzednio przez miecz. Złapałam się za to miejsce i wyrwałam go z siebie. Moje dłonie były całe zakrwawione. Ta czerwień, ta szkarłatna czerwień… Nieziemski ból przeszywał moje ciało. On się mną bawi. Chce mnie wykończyć powoli, ale ja nie dam mu tej satysfakcji!
    Wstałam z ziemi i złożyłam ręce w pieczęcie, ale nic się nie stało, czyżbym wyczerpała już swoją chakrę? To przecież niemożliwe! Odwróciłam powoli wzrok i spojrzałam w oczy Itachiego, przez cały czas miał aktywnego sharingana?!
    Zachował powagę, ten chłód, ta obojętność, bark jakichkolwiek emocji, potęgowały mój strach, jak może być taki okrutny!
    - To już koniec – powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz