Dotarliśmy
na miejsce. Tobi nadal trzymał mnie mocno w ramionach. Nie mogłam się uwolnić z
jego uścisku, czyżby zasnął?!! Przechyliłam się mocno do tyłu i to był błąd.
Ja i chłopak ześlizgnęliśmy się z jastrzębia. Tobi najwyraźniej oprzytomniał,
bo próbował chwycić się rękami ptaka, ale niestety było już za późno. Obydwoje
zlecieliśmy na piasek i wylądowałam na moim partnerze.
- Mam dość – syknęłam pod nosem.
Usiadłam na nim okrakiem i przyciągnęłam do siebie trzymając za szmaty. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko. Wyjrzałam zza kaptura, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie waż się więcej robić takich rzeczy! – Powiedziałam śmiertelnie poważnie.
- Ale Tobi nie zrobił nic złego, Tobi to grzeczny chłopiec – jego głosik zabrzmiał tak smutno i przekonywująco. Normalnie mam do niego słabość. Puściłam go i wstałam idąc do jaskini. Tobi pozbierał się i otrzepał z piachu. Muszę bardziej panować nad emocjami, bo to się źle skończy. Nie to żebym coś do niego czuła… bo przecież obiecałam sobie, że nigdy więcej nikogo nie pokocham, ale nie mogę być dla niego taka delikatna, to dorosły facet, czemu nie mogę sobie tego wbić do głowy! To wszystko dlatego, że tak się zachowuje, co on sobie w ogóle wyobraża!
- Ty mały gnoju! – Zauważyłam mijającego mnie wściekłego Deidarę.
Szedł w stronę Tobiego z zaciśniętymi pięściami. Zagrodziłam mu drogę i spojrzałam na niego wymownie.
- Odsuń się – syknął blondyn.
- A jeśli tego nie robię – splotłam ręce na klatce piersiowej, spoglądając na niego spod obszernego, czarnego kaptura.
Diedara ochłonął trochę i odwrócił głowę, wzdychając ciężko i zawrócił z powrotem do kryjówki. Stałam tak jeszcze chwilę i także udałam się w tamtą stronę. Tobi podbiegł do mnie i razem weszliśmy do środka. Zerknęłam na niezadowoloną minę Sasoriego, na wściekłego Hidana i na miotającego się po kontach blondyna, który parzył na mnie z wyrzutem, że uniemożliwiłam mu ukaranie chłopaka… inaczej rozniósł by go na strzępy…
- Chodźmy wreszcie, ten imbecyl zmarnował nam już dość czasu. – Sasori podniósł się leniwie.
Spojrzałam w stronę wyjścia.
- Zostajemy tutaj, wyruszymy kiedy się ściemni – powiedziałam władczo i usiadłam obok Hidana. – Na zewnątrz jest chyba z pięćdziesiąt stopni, być może tobie to nie przeszkadza, ale mnie bardzo. – nie patrząc na niego wyjęłam zwój z zapieczętowanym jedzeniem. Złożyłam dłonie w pieczęć i przede mną ukazał się koszyk piknikowy.
- W zasadzie to jestem za! – Hidan zacierał ręce, śliniąc się na widok jedzenia.
Tobi usiadł obok mnie, tak że nasze ramiona stykały się lekko. Deidara także się przyłączył, zerkając na chłopaka z chęcią mordu w oczach. Sasori wypuścił głośno powietrze i także usiadł. Wyciągnęłam po kulce ryżowej dla każdego. Tobi wziął swoją porcje i zauważyłam że patrzy na mnie katem oka.
- Możesz wyjść jeśli chcesz – powiedziałam bezinteresownie.
- Tak i znowu trzeba będzie go szukać! – Wrzasnął blondyn.
Westchnęłam.
- Masz pięć minut, więcej ci nie trzeba, jeśli nie wrócisz za ten czas to jego poślę po ciebie – kiwnęłam na Deia.
Tobi wstał bez słowa i udał się na zewnątrz. Sasori patrzył na mnie zmulonym wzrokiem, ciekawe o czym pomyślał… być może, że historia lubi się powtarzać? Kiedy został moim partnerem także wydawał mi rozkazy, pouczał, bronił… a teraz jestem już niezależna i mam własnego podopiecznego. I zachowuję się tak samo jak on wtedy… spuściłam wzrok na moje jedzonko i ugryzłam kawałek.
- Mmm, Jukata to jest boskie – orzekł Hidan i wbił zęby w kulkę, odgryzając następny kawałek.
Dei przytaknął tylko skinieniem głowy.
- Pamiętam jak piekłaś takie pyszne placuszki z cukrem pudrem – białowłosy rozmarzył się. – I jak wesoło było kiedy do nas dołączyłaś – zaśmiał się przeżuwając ostatni kęs.
Tobi wrócił do nas i poszedł w głąb jaskini, opierając się o skałę. Całkowicie wtopił się w tło i widać było tylko jego pomarańczową maskę.
- Najlepsze było kiedy trenowałaś z Itachim i Kisame, wywróciłaś się i Itachi zaczął się drzeć że masz takie długie płetwy, a Kisame z zainteresowaniem spytał “Masz płetwy?”, normalnie nie mogłem z tego. Do tej pory pamiętam jego minię.
Deidara uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Albo kiedy zapieczętowałaś wszystkie książki Peina i kazał ci je rozpieczętować, a ty powiedziałaś, że jeszcze się tego nie nauczyłaś. Nigdy nie widziałem go takiego wkurzonego - wstał i zaczął się przechadzać w tę i we w tę .
- Ale za to nauczyłam się rozpieczętowywania w trybie natychmiastowym – wyszczerzyłam zęby.
- Pamiętam, że każdy miał za zadanie nauczyć cię jakiegoś jutsu, ehh. Mile wspominam dzień w którym to ja pokazywałem ci swoje techniki.
- Za to ja wolałabym o tym zapomnieć… – wzdrygam się na sama myśl o tych wszystkich trupach…
- Albo jak weszłaś do łazienki i zobaczyłaś nagiego Saso… – nie dokończył bo zależny ogon lalkarza uderzył go z taką siłą, że Hidan przykleił się do ściany.
Oblałam się rumieńcem i schowałam twarz w dłoniach.
- Widziałaś Sasoriego nago? – Spytał Deidara i także dostał ogonem.
Co za dzień! Czy ten kretyn musiał o tym wspominać! I jak ja mam się niby z tego wyplatać?!! Co mam niby powiedzieć, “Tak widziałam Sasoriego nago i wyglądał bosko kiedy krople wody ściekały po jego nagim torsie.” Westchnęłam. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj… dostałam krwotoku z nosa i zemdlałam z wrażenia. Eh, szczerze mówiąc to Sasori zawsze mi się podobał i zawsze był taki niedostępny…
- Sasori no Danna, za co? – Blondyn trzymał się za plecy i próbował wyprostować.
Czerwonowłosy spojrzał na niego wymownie i nie odezwał się. Hidan ześlizgnął się ze ściany i upadł na tyłek. Zerknęłam na Tobiego… Tobi, gdzie on się znowu do licha podział?!! Rozejrzałam się nerwowo, w tym zamieszaniu całkiem o nim zapomniałam… zerwałam się z miejsca, odwróciłam z zawrotną prędkością, zrobiłam krok i wlazłam w Tobiego.
- J-Jak ty… – podniosłam głowę do góry, patrzył na mnie z wyższością.
- Co takiego Jukata-san? – Przechylił głowę na lewa stronę i przytulił mnie do siebie. Poczułam jego delikatny zapach i uśmiechnęłam sie lekko.
- N-Nic – odkleiłam się od niego i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
Tobi wskoczył na skałę i usiadł po turecku, obserwując wszystkich zgromadzonych, chyba był zmęczony.
- Dobrze, że jestem nieśmiertelny, bo po takim wstrząsie nie jeden by zdechł – obolały Hidan położył się na plecach i podparł głowę rękami. Sasori znowu schował się za głazem, a Deidara stał naprzeciwko mnie i gapił się osowiale gdzieś w dal. Boże, niech już się ściemni…
- Mam dość – syknęłam pod nosem.
Usiadłam na nim okrakiem i przyciągnęłam do siebie trzymając za szmaty. Nasze twarze znalazły się bardzo blisko. Wyjrzałam zza kaptura, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie waż się więcej robić takich rzeczy! – Powiedziałam śmiertelnie poważnie.
- Ale Tobi nie zrobił nic złego, Tobi to grzeczny chłopiec – jego głosik zabrzmiał tak smutno i przekonywująco. Normalnie mam do niego słabość. Puściłam go i wstałam idąc do jaskini. Tobi pozbierał się i otrzepał z piachu. Muszę bardziej panować nad emocjami, bo to się źle skończy. Nie to żebym coś do niego czuła… bo przecież obiecałam sobie, że nigdy więcej nikogo nie pokocham, ale nie mogę być dla niego taka delikatna, to dorosły facet, czemu nie mogę sobie tego wbić do głowy! To wszystko dlatego, że tak się zachowuje, co on sobie w ogóle wyobraża!
- Ty mały gnoju! – Zauważyłam mijającego mnie wściekłego Deidarę.
Szedł w stronę Tobiego z zaciśniętymi pięściami. Zagrodziłam mu drogę i spojrzałam na niego wymownie.
- Odsuń się – syknął blondyn.
- A jeśli tego nie robię – splotłam ręce na klatce piersiowej, spoglądając na niego spod obszernego, czarnego kaptura.
Diedara ochłonął trochę i odwrócił głowę, wzdychając ciężko i zawrócił z powrotem do kryjówki. Stałam tak jeszcze chwilę i także udałam się w tamtą stronę. Tobi podbiegł do mnie i razem weszliśmy do środka. Zerknęłam na niezadowoloną minę Sasoriego, na wściekłego Hidana i na miotającego się po kontach blondyna, który parzył na mnie z wyrzutem, że uniemożliwiłam mu ukaranie chłopaka… inaczej rozniósł by go na strzępy…
- Chodźmy wreszcie, ten imbecyl zmarnował nam już dość czasu. – Sasori podniósł się leniwie.
Spojrzałam w stronę wyjścia.
- Zostajemy tutaj, wyruszymy kiedy się ściemni – powiedziałam władczo i usiadłam obok Hidana. – Na zewnątrz jest chyba z pięćdziesiąt stopni, być może tobie to nie przeszkadza, ale mnie bardzo. – nie patrząc na niego wyjęłam zwój z zapieczętowanym jedzeniem. Złożyłam dłonie w pieczęć i przede mną ukazał się koszyk piknikowy.
- W zasadzie to jestem za! – Hidan zacierał ręce, śliniąc się na widok jedzenia.
Tobi usiadł obok mnie, tak że nasze ramiona stykały się lekko. Deidara także się przyłączył, zerkając na chłopaka z chęcią mordu w oczach. Sasori wypuścił głośno powietrze i także usiadł. Wyciągnęłam po kulce ryżowej dla każdego. Tobi wziął swoją porcje i zauważyłam że patrzy na mnie katem oka.
- Możesz wyjść jeśli chcesz – powiedziałam bezinteresownie.
- Tak i znowu trzeba będzie go szukać! – Wrzasnął blondyn.
Westchnęłam.
- Masz pięć minut, więcej ci nie trzeba, jeśli nie wrócisz za ten czas to jego poślę po ciebie – kiwnęłam na Deia.
Tobi wstał bez słowa i udał się na zewnątrz. Sasori patrzył na mnie zmulonym wzrokiem, ciekawe o czym pomyślał… być może, że historia lubi się powtarzać? Kiedy został moim partnerem także wydawał mi rozkazy, pouczał, bronił… a teraz jestem już niezależna i mam własnego podopiecznego. I zachowuję się tak samo jak on wtedy… spuściłam wzrok na moje jedzonko i ugryzłam kawałek.
- Mmm, Jukata to jest boskie – orzekł Hidan i wbił zęby w kulkę, odgryzając następny kawałek.
Dei przytaknął tylko skinieniem głowy.
- Pamiętam jak piekłaś takie pyszne placuszki z cukrem pudrem – białowłosy rozmarzył się. – I jak wesoło było kiedy do nas dołączyłaś – zaśmiał się przeżuwając ostatni kęs.
Tobi wrócił do nas i poszedł w głąb jaskini, opierając się o skałę. Całkowicie wtopił się w tło i widać było tylko jego pomarańczową maskę.
- Najlepsze było kiedy trenowałaś z Itachim i Kisame, wywróciłaś się i Itachi zaczął się drzeć że masz takie długie płetwy, a Kisame z zainteresowaniem spytał “Masz płetwy?”, normalnie nie mogłem z tego. Do tej pory pamiętam jego minię.
Deidara uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Albo kiedy zapieczętowałaś wszystkie książki Peina i kazał ci je rozpieczętować, a ty powiedziałaś, że jeszcze się tego nie nauczyłaś. Nigdy nie widziałem go takiego wkurzonego - wstał i zaczął się przechadzać w tę i we w tę .
- Ale za to nauczyłam się rozpieczętowywania w trybie natychmiastowym – wyszczerzyłam zęby.
- Pamiętam, że każdy miał za zadanie nauczyć cię jakiegoś jutsu, ehh. Mile wspominam dzień w którym to ja pokazywałem ci swoje techniki.
- Za to ja wolałabym o tym zapomnieć… – wzdrygam się na sama myśl o tych wszystkich trupach…
- Albo jak weszłaś do łazienki i zobaczyłaś nagiego Saso… – nie dokończył bo zależny ogon lalkarza uderzył go z taką siłą, że Hidan przykleił się do ściany.
Oblałam się rumieńcem i schowałam twarz w dłoniach.
- Widziałaś Sasoriego nago? – Spytał Deidara i także dostał ogonem.
Co za dzień! Czy ten kretyn musiał o tym wspominać! I jak ja mam się niby z tego wyplatać?!! Co mam niby powiedzieć, “Tak widziałam Sasoriego nago i wyglądał bosko kiedy krople wody ściekały po jego nagim torsie.” Westchnęłam. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj… dostałam krwotoku z nosa i zemdlałam z wrażenia. Eh, szczerze mówiąc to Sasori zawsze mi się podobał i zawsze był taki niedostępny…
- Sasori no Danna, za co? – Blondyn trzymał się za plecy i próbował wyprostować.
Czerwonowłosy spojrzał na niego wymownie i nie odezwał się. Hidan ześlizgnął się ze ściany i upadł na tyłek. Zerknęłam na Tobiego… Tobi, gdzie on się znowu do licha podział?!! Rozejrzałam się nerwowo, w tym zamieszaniu całkiem o nim zapomniałam… zerwałam się z miejsca, odwróciłam z zawrotną prędkością, zrobiłam krok i wlazłam w Tobiego.
- J-Jak ty… – podniosłam głowę do góry, patrzył na mnie z wyższością.
- Co takiego Jukata-san? – Przechylił głowę na lewa stronę i przytulił mnie do siebie. Poczułam jego delikatny zapach i uśmiechnęłam sie lekko.
- N-Nic – odkleiłam się od niego i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
Tobi wskoczył na skałę i usiadł po turecku, obserwując wszystkich zgromadzonych, chyba był zmęczony.
- Dobrze, że jestem nieśmiertelny, bo po takim wstrząsie nie jeden by zdechł – obolały Hidan położył się na plecach i podparł głowę rękami. Sasori znowu schował się za głazem, a Deidara stał naprzeciwko mnie i gapił się osowiale gdzieś w dal. Boże, niech już się ściemni…
Stałam przed olbrzymimi wrotami o metalowej konstrukcji. Czarne, połyskujące
pręty wiły się pod sam sufit. Obserwowałam wszystko z dystansu. Panował
półmrok, ale rozpoznałam to miejsce i pieczęć, która zabezpieczała potężna
bramę. Pieczęć od której wszystko się zaczęło i przez którą wszystko może się
skończyć, pieczęć tak potężną i niebezpieczną… Akai Kitsune (czerwony lis), ta
sama pieczęć, którą ja zostałam naznaczona.
Skąd się tu wzięłam? Otworzyłam szeroko oczy. Czerwona chakra zaczęła wypływać przez szparę w podłodze. Otoczyła mnie. Czułam jak przenika przez moje ciało, był blisko. Dostrzegłam purpurowy błysk. Jego energia była już dostrzegalna wszędzie, ta krwawa poświata, ona pochłaniała mnie doszczętnie. Czekałam aż wyłoni się z ciemności, tak to on! Lis o dziewięciu ogonach! Zamarłam…
- Jukata-san, Jukata-san! – Ktoś mną potrząsnął.
- Zostaw mnie! – Krzyknęłam wyrywając się z czyjegoś uścisku i wybiegłam na zewnątrz jaskini. Upadałam na kolana i złapałam się za ramię. “Znowu ten sam sen, czego on ode mnie chce!”
- Jukata-san! – Rozpoznałam głos Tobiego, który pobiegł za mną.
- Osuń się od niej! – Kolejny znajomy głos, Sasori, co on… – To niebezpieczne. – powiedział już bardziej opanowanym tonem. – Wraca do rzeczywistości.
Dotknęłam swojego czoła, byłam rozpalona. Spojrzałam w ciemne niebo. Musiałam zasnąć, to nie działo się naprawdę, ale czuję, że ten dzień jest już blisko. On w końcu się przebudzi i powróci, ten demon nie daje mi spokoju. Czemu wybrał akurat mnie… sięgnęłam pamięcią wstecz…
Byłam ledwo żywa, pamiętam, że długo błądziłam po lesie, po tym jak wyrzucono mnie z baru, moja opiekunka umarła… tak, leżałam nad brzegiem strumyka. Rany, które zadały mi ciernie krzewów, ociekały krwią. Czerwona substancja zmieszała się z wodą. Fale zaniosły ją w dół rzeki. Usłyszałam jak ktoś się zbliża. Księżyc świecił wysoko na niebie, pamiętam, że była pełnia i dość widocznie. Nieznajomy podszedł do mnie i pochylił się nade mną. Ostatkiem sił spojrzałam w jego czerwone oczy, jego źrenice były bardzo wąskie. Bordowe włosy powiewały delikatnie na wietrze.
- Czekałem na tę chwile sto lat – wyszeptał i podniósł mnie do pozycji siedzącej, nadal patrząc mi w oczy. – Napiłem się twojej krwi – powiedział łagodnie, a jego głos brzmiał kojąco. Jego wzrok był niedopisania,
widziałam w nich jak gaśnie moje życie.
- Jest coś, co chciałbym ci dać – zauważyłam ostre pazury, którymi podciął sobie nadgarstek na lewej ręce.
Jego krew skapnęła na moje usta. Oblizałam się delikatnie, czując, że tracę przytomność. Nagle coś się ze mną zaczęło dziać. Zerwałam się w pełni sił i odskoczyłam do tyłu. Moje źrenice rozszerzyły się. Stałam na wodzie. Nieznajomy z zawrotna prędkością znalazł się za mną. Był tak szybki, że niczego nie dostrzegłam. Ścisnął mnie nocno za lewe ramię. Syknęłam z bólu, kiedy na mojej skórze zaczęły wypalać się jakieś znaki.
- To dar ducha ognia, teraz płynie w nas ta sama krew – szepnął i znikł tak szybko jak się pojawił.
Następnego dnia stało się coś strasznego… Lis o dziewięciu ogonach zaatakował Konohę. Musiałam być blisko, bo usłyszałam krzyki i lament uciekających w popłochu ludzi. Nie wiem czemu ale musiałam to zobaczyć. Pobiegłam na miejsce bitwy. Widok był przerażający, cała wioska stanęła w płomieniach. Dostrzegłam demona, poznałam go od razu, jego oczy… jego wzrok… taki sam jak mężczyzny, który przywrócił mnie do życia minionej nocy. Wiedziałam, że już przed tym nie ucieknę…
Wyrwałam się z zamysłu i spojrzałam na Sasoriego, potem na Tobiego.
- No co tak się gapicie, was nigdy nie męczą koszmary? – spytałam poirytowana, chcąc ukryć swoje prawdziwe uczucia. Wciąż się trzęsłam.
Sasori zamrugał oczami, a Tobi rzucił się na mnie kiedy się podniosłam. Zauważyłam Deidarę i Hidana gapiących się na mnie z bezpiecznej odległości. Ten pierwszy najwyraźniej był w szoku, bo stał z rozdziawioną gębą, dopiero teraz zauważyłam wielką dziurę w grocie, która paliła się na około czerwonym ogniem. Widocznie nie wyszłam wyjściem…
- Co do cholery… – wydukałam z siebie.
- Jukata-san zrobiła fajerwerki! – Pisnął uradowany Tobi. – Jukata-san zrób tak jeszcze raz! – Prosił mnie skacząc dookoła.
Stałam z wytrzeszczonymi oczami i próbowałam sobie uświadomić jak? Przecież nie użyłam żadnego jutsu, nie wykonałam ani jednej pieczęci. Jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło coś takiego…
- Powinnaś bardziej panować nad swoimi emocjami, wiem, że to trudne, ale nie niemożliwe – Sasori patrzył na mnie spod byka.
- A-Ale jak? – Zająknęłam się i wyciągnęłam rękę w kierunku Tobiego, zagradzając mu drogą, aby przestał łazić w tę i we w tę.
- Przebudziłaś się krzycząc na cały głos, ruszyłaś z miejsca jak torpeda, pędząc na ścianę i kiedy wszyscy już myśleli, że przywalisz w skałę, ta po prostu wyparowała. – Sasori gestykulował rękami, chcąc dodać dramatyzmu całej sytuacji.
- Wyparowała? – Nie mogłam uwierzyć w jego słowa.
- Zupełnie jakbyś użyła techniki Itachiego, no wiesz tej ognistej kuli.
- Ale nie użyłam żadnego jutsu?!! Tym bardziej techniki ognistej kuli, nie zdążyłam się jej przecież nauczyć… – westchnęłam, nie wiedziałam co mam myśleć. Nie, nie chciałam o tym myśleć, bo pierwsze co mi się nasunęło do głowy to to, że uwolniłam chakrę Kyuubiego.
Ręka mi już ścierpła, zapomniałam, że nadal wstrzymywałam Tobiego od harców. Wtedy zauważyłam, że jego rękawiczki na palcach są lekko przypalone. Szybko schował dłonie do kieszeni. Czyżby to on wykonał technikę ognistej kuli? Patrzyłam na niego z uniesioną brwią, ani razu na mnie nie spojrzał. Co ukrywał?
- Ściemniło się, więc powinniśmy ruszać – lalkarz wyrwał mnie z zamysłu.
- Tak, już czas – poprawiłam grzywkę i ruszyłam do jaskini zabrać swoje rzeczy.
Deidara i Hidan rozstąpili się przed mną, blondyn nadal stał z rozdziawionymi ustami. Wzięłam co moje i po chwili wyszłam z powrotem.
- Dobra, bazę wroga musimy znaleźć przed świtem. Wnioskując z układy gwiazd, jesteśmy jakieś 50 kilometrów od celu, zatem w drogę – rozkazałam kamratom.
Sasori ruszył pierwszy, zaraz do niego dołączył Deidara. Heh papużki nierozłączki… ślicznie razem wyglądają. Uśmiechnęłam się lekko.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – Hidan spytał szeptem. – Wiesz, martwię się o ciebie – objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. – Poza tym obiecałem Kisame, że będę cię pilnował.
Przytuliłam się do niego, ale Tobi rzucił się pomiędzy nas, tym samym pakując się do środka.
- No nie, znowu ty! – Wrzasnął białowłosy. – W takiej chwili… – syknął.
- Tobi tez chce! Tobi to grzeczny chłopiec! – Piszczał wesoło. Spojrzał do przodu i popędził w stronę blondyna, wskakując mu na plecy.
- Deidara-senpai lubi Tobiego, prawda! – Objął go za szyję i zaczął dusić.
- Złaś ze mnie! – Wyskrzeczał. – Sasori no Danna! Pomóż! – Jęczał miotając się z uwieszonym na sobie Tobim.
- Durnie – lalkarz przyspieszył, oddalając się od tych dwojga.
Ja i Hidan pokładaliśmy się ze śmiechu, ale w głębi duszy czułam narastający strach. Może najwyższy czas zmierzyć się ze swoimi lękami? Kiedy wrócimy, muszę porozmawiać z Peinem i to poważnie!
Skąd się tu wzięłam? Otworzyłam szeroko oczy. Czerwona chakra zaczęła wypływać przez szparę w podłodze. Otoczyła mnie. Czułam jak przenika przez moje ciało, był blisko. Dostrzegłam purpurowy błysk. Jego energia była już dostrzegalna wszędzie, ta krwawa poświata, ona pochłaniała mnie doszczętnie. Czekałam aż wyłoni się z ciemności, tak to on! Lis o dziewięciu ogonach! Zamarłam…
- Jukata-san, Jukata-san! – Ktoś mną potrząsnął.
- Zostaw mnie! – Krzyknęłam wyrywając się z czyjegoś uścisku i wybiegłam na zewnątrz jaskini. Upadałam na kolana i złapałam się za ramię. “Znowu ten sam sen, czego on ode mnie chce!”
- Jukata-san! – Rozpoznałam głos Tobiego, który pobiegł za mną.
- Osuń się od niej! – Kolejny znajomy głos, Sasori, co on… – To niebezpieczne. – powiedział już bardziej opanowanym tonem. – Wraca do rzeczywistości.
Dotknęłam swojego czoła, byłam rozpalona. Spojrzałam w ciemne niebo. Musiałam zasnąć, to nie działo się naprawdę, ale czuję, że ten dzień jest już blisko. On w końcu się przebudzi i powróci, ten demon nie daje mi spokoju. Czemu wybrał akurat mnie… sięgnęłam pamięcią wstecz…
Byłam ledwo żywa, pamiętam, że długo błądziłam po lesie, po tym jak wyrzucono mnie z baru, moja opiekunka umarła… tak, leżałam nad brzegiem strumyka. Rany, które zadały mi ciernie krzewów, ociekały krwią. Czerwona substancja zmieszała się z wodą. Fale zaniosły ją w dół rzeki. Usłyszałam jak ktoś się zbliża. Księżyc świecił wysoko na niebie, pamiętam, że była pełnia i dość widocznie. Nieznajomy podszedł do mnie i pochylił się nade mną. Ostatkiem sił spojrzałam w jego czerwone oczy, jego źrenice były bardzo wąskie. Bordowe włosy powiewały delikatnie na wietrze.
- Czekałem na tę chwile sto lat – wyszeptał i podniósł mnie do pozycji siedzącej, nadal patrząc mi w oczy. – Napiłem się twojej krwi – powiedział łagodnie, a jego głos brzmiał kojąco. Jego wzrok był niedopisania,
widziałam w nich jak gaśnie moje życie.
- Jest coś, co chciałbym ci dać – zauważyłam ostre pazury, którymi podciął sobie nadgarstek na lewej ręce.
Jego krew skapnęła na moje usta. Oblizałam się delikatnie, czując, że tracę przytomność. Nagle coś się ze mną zaczęło dziać. Zerwałam się w pełni sił i odskoczyłam do tyłu. Moje źrenice rozszerzyły się. Stałam na wodzie. Nieznajomy z zawrotna prędkością znalazł się za mną. Był tak szybki, że niczego nie dostrzegłam. Ścisnął mnie nocno za lewe ramię. Syknęłam z bólu, kiedy na mojej skórze zaczęły wypalać się jakieś znaki.
- To dar ducha ognia, teraz płynie w nas ta sama krew – szepnął i znikł tak szybko jak się pojawił.
Następnego dnia stało się coś strasznego… Lis o dziewięciu ogonach zaatakował Konohę. Musiałam być blisko, bo usłyszałam krzyki i lament uciekających w popłochu ludzi. Nie wiem czemu ale musiałam to zobaczyć. Pobiegłam na miejsce bitwy. Widok był przerażający, cała wioska stanęła w płomieniach. Dostrzegłam demona, poznałam go od razu, jego oczy… jego wzrok… taki sam jak mężczyzny, który przywrócił mnie do życia minionej nocy. Wiedziałam, że już przed tym nie ucieknę…
Wyrwałam się z zamysłu i spojrzałam na Sasoriego, potem na Tobiego.
- No co tak się gapicie, was nigdy nie męczą koszmary? – spytałam poirytowana, chcąc ukryć swoje prawdziwe uczucia. Wciąż się trzęsłam.
Sasori zamrugał oczami, a Tobi rzucił się na mnie kiedy się podniosłam. Zauważyłam Deidarę i Hidana gapiących się na mnie z bezpiecznej odległości. Ten pierwszy najwyraźniej był w szoku, bo stał z rozdziawioną gębą, dopiero teraz zauważyłam wielką dziurę w grocie, która paliła się na około czerwonym ogniem. Widocznie nie wyszłam wyjściem…
- Co do cholery… – wydukałam z siebie.
- Jukata-san zrobiła fajerwerki! – Pisnął uradowany Tobi. – Jukata-san zrób tak jeszcze raz! – Prosił mnie skacząc dookoła.
Stałam z wytrzeszczonymi oczami i próbowałam sobie uświadomić jak? Przecież nie użyłam żadnego jutsu, nie wykonałam ani jednej pieczęci. Jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło coś takiego…
- Powinnaś bardziej panować nad swoimi emocjami, wiem, że to trudne, ale nie niemożliwe – Sasori patrzył na mnie spod byka.
- A-Ale jak? – Zająknęłam się i wyciągnęłam rękę w kierunku Tobiego, zagradzając mu drogą, aby przestał łazić w tę i we w tę.
- Przebudziłaś się krzycząc na cały głos, ruszyłaś z miejsca jak torpeda, pędząc na ścianę i kiedy wszyscy już myśleli, że przywalisz w skałę, ta po prostu wyparowała. – Sasori gestykulował rękami, chcąc dodać dramatyzmu całej sytuacji.
- Wyparowała? – Nie mogłam uwierzyć w jego słowa.
- Zupełnie jakbyś użyła techniki Itachiego, no wiesz tej ognistej kuli.
- Ale nie użyłam żadnego jutsu?!! Tym bardziej techniki ognistej kuli, nie zdążyłam się jej przecież nauczyć… – westchnęłam, nie wiedziałam co mam myśleć. Nie, nie chciałam o tym myśleć, bo pierwsze co mi się nasunęło do głowy to to, że uwolniłam chakrę Kyuubiego.
Ręka mi już ścierpła, zapomniałam, że nadal wstrzymywałam Tobiego od harców. Wtedy zauważyłam, że jego rękawiczki na palcach są lekko przypalone. Szybko schował dłonie do kieszeni. Czyżby to on wykonał technikę ognistej kuli? Patrzyłam na niego z uniesioną brwią, ani razu na mnie nie spojrzał. Co ukrywał?
- Ściemniło się, więc powinniśmy ruszać – lalkarz wyrwał mnie z zamysłu.
- Tak, już czas – poprawiłam grzywkę i ruszyłam do jaskini zabrać swoje rzeczy.
Deidara i Hidan rozstąpili się przed mną, blondyn nadal stał z rozdziawionymi ustami. Wzięłam co moje i po chwili wyszłam z powrotem.
- Dobra, bazę wroga musimy znaleźć przed świtem. Wnioskując z układy gwiazd, jesteśmy jakieś 50 kilometrów od celu, zatem w drogę – rozkazałam kamratom.
Sasori ruszył pierwszy, zaraz do niego dołączył Deidara. Heh papużki nierozłączki… ślicznie razem wyglądają. Uśmiechnęłam się lekko.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – Hidan spytał szeptem. – Wiesz, martwię się o ciebie – objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. – Poza tym obiecałem Kisame, że będę cię pilnował.
Przytuliłam się do niego, ale Tobi rzucił się pomiędzy nas, tym samym pakując się do środka.
- No nie, znowu ty! – Wrzasnął białowłosy. – W takiej chwili… – syknął.
- Tobi tez chce! Tobi to grzeczny chłopiec! – Piszczał wesoło. Spojrzał do przodu i popędził w stronę blondyna, wskakując mu na plecy.
- Deidara-senpai lubi Tobiego, prawda! – Objął go za szyję i zaczął dusić.
- Złaś ze mnie! – Wyskrzeczał. – Sasori no Danna! Pomóż! – Jęczał miotając się z uwieszonym na sobie Tobim.
- Durnie – lalkarz przyspieszył, oddalając się od tych dwojga.
Ja i Hidan pokładaliśmy się ze śmiechu, ale w głębi duszy czułam narastający strach. Może najwyższy czas zmierzyć się ze swoimi lękami? Kiedy wrócimy, muszę porozmawiać z Peinem i to poważnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz