środa, 23 października 2013

Rozdziały 35-36 Serum Życia (nowe)

     Rozejrzałam się. Wydawało mi się, że dostrzegłam jakiś ruch. Jakby coś pełzło po ścianie. Może to tylko moja wyobraźnia, a może to po prostu jakieś robactwo pełza… brr. Otrzepałam się kiedy deszcz przeszedł mi po plecach. Itachi wyciągnął klucz i odsłonił wieko zaślepiające dziurkę od klucza.
    Wtedy coś usłyszałam. Tuż nad naszymi głowami. Jakaś lepka maź skapnęła na ziemię. Uniosłam wzrok i zobaczyłam to coś. Szczerzyło na nas zęby. Wielkie kły tego zwierzęcia połyskiwały w ciemnościach. Wyglądał jak wilk, z tym, że taki jakiś obleśny… pokryty dziwnym śluzem, a jego sierść z wyglądu przypominająca sierść kreta, była całkiem czarna.
    - Itachi…
    - Zauważyłem – oboje odskoczyliśmy do tyłu, wyjmując kunie.
    Fumi przybrał bojową pozycję i zaczął warczeć. Wysunął swoje szpony i wtedy przeszedł transformację. Znów wyglądał jak wtedy kiedy zaatakował nas psi demon. Jego rozmiar znacznie się zwiększył, a sierść nabrała czerwono-krwistej barwy.
    Wilkopodobny stwór skoczył w jego stronę i chciał chwycić go za kark, ale Fumi ku mojemu zdziwieniu zionął ogniem. Wyglądało to tak jakby użył ognistej kuli. Zaczał machać płonącym ogonem na wszystkie strony i wtedy ja i Itachi dostrzegliśmy, że stworów jest więcej… kilka zaszło nas od tyłu. Cisnęliśmy w nie kunaiami, ale one sprytnie je ominęły. Były bardzo skoczne i potrafiły chodzić po ścianach.
    Ten, którego trafił Fumi zaczął się palić, a w powietrzu unosił się dziwny zapach, jakby parafina. Spojrzałam na Itachiego porozumiewawczo. Używanie ognistego justu może się źle skończyć i wszyscy tu spłoniemy…
    - Fumi, musisz zgasić płomień na ogonie – poleciłam swojemu lisowi.
    Wykonał polecenie i znowu nastała ciemność. Bestie rzuciły się na nas. Wyjęłam zdobyty wcześniej  miecz i sprawnym ruchem zadałam cios. Itachi zrobił to samo. Tylko tak nie narazimy się na niebezpieczeństwo. Stanęliśmy do siebie tyłem i czekaliśmy na kolejny atak. Otoczyły nas z każdej strony. Fumi był w takiej samej sytuacji.
    Rozpoczęła się walka. Nasze ostrza świstały w powietrzu. Dzierżony przeze mnie miecz był bardzo lekki, dzięki czemu moje ruchy były bardzie płynne. Jego rękojeść była opleciona czarna skora z ornamentem smoka, który był w srebrnym kolorze. Ostrze było jak na taki miecz bardzo długie. Mierzyło około jednego metra. Zdziwiło mnie to bo miecze z taka długością zazwyczaj są cieszę, a tego prawie nie czułam.
    Mimo, ze wałczyliśmy zawzięcie bestii wcale nie ubywało. Wrecz przeciwnie miałam wrażanie jakby było ich więcej. Rozpołowiłam jedną obserwując uważnie co się stanie. Z jednej zrobiły się dwie. Tak podejrzewałam…
    - Itachi to na nic, stale się mnożą – krzyknęłam do mojego partnera. – Co teraz? – Spytałam z nadzieją, ze będzie znał rozwiązanie.
    - Musimy użyć jutsu obezwładniającego, albo genjutsu… – ostatnie słowo wypowiedział z wyczuwalnym niezadowoleniem.
    Jego wzrok stale się pogarsza. Nie mówi o tym, ale ja to wiem. To się zaczęło odkąd zaczął używać Mangekyou Sharingana. Kiedyś podczas misji kiedy byłam z nim i z Kisame nie mieliśmy wyjścia i musiał użyć tego doujutsu. Po tym nie widział przez parę godzin. Starał się to ukryć, ale ja to zauważyłam, chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Za każdym razem jest coraz gorzej, a teraz, po takiej dużej przerwie, kiedy nie byłam przy nim, nie wiem czego mogę się spodziewać…
    - Użyję jutsu ziemi, którego nauczyłam się poza organizacją, przygotuj się – wykonałam szereg pieczęci i dotknęłam gruntu.
    Nagle z ziemi zaczęło wypływać bardzo lepkie błoto, którego przybywało z każdą chwilą. Dałam znak Itachiemu i razem wyskoczyliśmy w górę. Zanim się obejrzałam zauważyłam, że i mój lis sobie poradził i właśnie chodził po suficie… Lepka maź zalała salę w kilka sekund, pokrywając wszystkie bestie, całkowicie je unieruchamiając. Wtedy wykonałam dalsze pieczęcie i składając ręce w lilijkę dopełniłam mojego jutsu. Błoto zaczęło twardnieć, tworząc twardą jak skorupa strukturę. Ja i Itachi wylądowaliśmy bezpiecznie na stabilnym już gruncie, a Fumi zeskoczył z sufitu i wylądował na czterech łapach.
    - Jest jeden minus tej techniki – Uchiha patrzył na zalepione drzwi do celi Konan.
    - Nie tak szybko – podeszłam do nich i przyłożyłam dłoń.
    Błoto skruszało i odpadło, umożliwiając swobodny dostęp do środka. Itachi wyjął kluczyk i włożył go w dziurkę, przekręcając delikatnie w prawo. Cała konstrukcja zaskrzypiała przeraźliwie i dało się słyszeć jak kilka zamków zabezpieczających rozsuwa się w kilku miejscach. Drzwi uchyliły się delikatnie. W środku też panował kompletny mrok i czuć było stęchlizną. Weszłam niepewnie do środka, a mój partner czuwał przy wejściu. Nagle poczułam jak ktoś trąca mnie nosem. Na szczęście był to Fumi, który pewnie wszedł za mną.
    - Teraz możesz rozjaśnić nieco miejscówkę – szepnęłam do niego głaszcząc go za uchem.
    Ogon lisa zapłonął ponownie i mogłam dokładnie przyjrzeć się miejscu, w którym byłam. Cela była mała, tak, że mieściła się tu tylko prycza i kawałek miejsca, gdzie można było postać, była też miska, a w niej jakaś paskudna szara papka… Nie było tu tylko Konan… Zajrzałam pod poduszkę i znalazłam papierowy kwiat. Pewno należy do niej… ale gdzie ona jest?
    Fumi znowu zaczął warczeć, tym razem na miskę. Spojrzałam jeszcze raz i zauważyłam, że jedzenie się rusza. Z breji zaczęły wyłazić dorodne larwy.
    - O matko – westchnęłam zrezygnowana, jeszcze jakiś czas temu taki widok wywołałby u mnie mdłości, ale szczerze mówiąc nie takich rzeczy się naoglądałam…
    Próbowałam się skontaktować telepatycznie z Liderem. Wreszcie mi się udało. Przekazałam mu wszystkie informacje, włączając w “rozmowę” Itachiego. Pein nie był zadowolony, nie dziwię mu się. Wtedy przypomnieli mi się ludzie w okopach i ci spaleni na stosie. Jak nie tu, to może tam… chociaż dla Konan i nas byłoby lepiej, gdyby okazało się, że pracuje w okopach…

     Odwołałam swojego lisa, aby nie przyciągać do nas uwagi. Nie tracąc czasu udaliśmy się na gruzowisko, gdzie pracowała grupka ludzi. Nie byli w najlepszym stanie. Cali brudni, wycieńczeni, ubrania poszarpane. Ledwo trzymali ciężkie narzędzia. Zauważyliśmy też kilku strażników w habitach i pochodnie płonące naokoło. Schowani za wielką skałą wypatrywaliśmy Konan, ale niestety nigdzie jej nie było. Co teraz? – pomyślałam.
     Itachi machnął na mnie ręką, żebym poszła za nim. Podkradliśmy się pod mur więzienia i przemknęliśmy niezauważeni obok wykopalisk. Ruszyliśmy w stronę paleniska. Zatrzymaliśmy cię przed ciałami, które wcześniej zostały spalone. Czy on myśli, że Konan nie żyje? O ile dobrze pamiętam, nie tak łatwo było ją drasnąć a co dopiero zabić. Nagle rozległ się dźwięk dzwonu. Czyżby nas nakryli? Na szczęście okazało się, że to pora obiadowa. Kilka kobiet zakutych w łańcuchy, jedna za drugą szły w kierunku wykopalisk, niosąc garnki i miseczki. Na czele szła Konan. Żyje! – ucieszyłam się w duchu. Razem z Itachim spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Kiedy pora obiadowa skończyła się, poszliśmy za nią do budynku położonego w północnej części więzienia. W ciemnym korytarzu dobyłam miecza i szybkim ruchem przecięłam łańcuch. Zaskoczona Konan odskoczyła od nas, myśląc pewnie, że jesteśmy wrogami.
     - Itachi – dostrzegła go pierwszego, a jej wyraz twarzy złagodniał.
     - Lider kazał ci wracać. Zabieramy cię stąd. – odpowiedział opanowanym głosem i spojrzał na resztę kobiet, które stały oparte pod ścianą z przerażonymi oczami. Nagle wszystkie osunęły się na ziemię, tracąc przytomność. No tak, która kobieta nie mdleje na jego widok. Westchnęłam.
     - Obawiam się, że to nie będzie takie proste… Jukata? – Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – Wróciłaś… - urwała przyglądając się mi. Kiwnęłam tylko głową.
     Nagle wyskoczyły na nas te potworne wilki. Konan użyła swojej techniki i unieruchomiła je za pomocą kartek papieru. Wybiegliśmy z budynku gospodarczego, ale na zewnątrz czekała nas niemiła niespodzianka. Pracujący wcześniej w okopach ludzie sunęli w naszym kierunku, z dziwnym wyrazem twarzy.
    - O nie, użyli tego. – Syknęła Konan.
    - Co się dzieje? –Spytałam zdezorientowana, kiedy jeden z nich rozdziawił paszczę tak nienaturalnie szeroko, że skóra po bokach jego ust popękała.
    - Ich chakra się zmieniła. – Itachi świdrował swoim Sharinganem napastników.
    - Eksperymentują tu na ludziach, faszerując ich pewna substancją, nazywaną Serum Życia. Specyfik ten wzmacnia i poprawia sprawność, ale też ma jedna wadę. Mianowicie ludzie zapominają o swoim człowieczeństwie i staja się bestiami. – Konan zmrużyła oczy. – Nie mamy wyboru. Musimy ich zabić. – Postanowiła.
    Machnęłam w powietrzu mieczem, który zostawił za sobą srebrną smugę. Ujęłam go w obie dłonie. Itachi i Konan też byli już gotowi. Natarliśmy na nich z pełną siłą. Kunaie Itachiego wbiły się w ciała tych ludzi, ale oni jakby nawet tego nie poczuli. Cięcia moim mieczem też nie przynosiły zamierzonych rezultatów. Nawet te najgłębsze nie robiły na nich żadnego wrażenia.
    - To nic nie da. Oni już nic nie czuja. Są jak kukły. – Podsumowała Konan, kiedy zatopiwszy w nich małe ostrza, nie uzyskała żadnego rezultatu.
    - Katon! – Itachi użył kuli ognia. To mogło poskutkować! Mutanty zajęły się płomieniami, ale nadal na nas nacierały.
Zawiązałam kilka pieczęci i fala błota okleiła ich pokiereszowane ciała. Kiedy błoto zastygło część z nich była unieruchomiona, ale ku mojemu zdziwieniu zdołali je skruszyć i się wydostać.
   - Pamiętaj, że ich siła fizyczna także wzrosła – Zawołał do mnie Konan, która ledwo co odpierała ataki. Także próbowała ich unieruchomić, ale jej kartki rozpadły się w kontakcie z ich ciałami.
   Itachi znów użył ognistego jutsu, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów. Płonące mutanty nie dawały za wygraną i wciąż przybywały nowe. Byliśmy w niezłym potrzasku. Otoczeni z każdej strony, zgrupowaliśmy się, stając do siebie plecami. Nie dość, że atakowały nas te truposze, to jeszcze pojawiły się czarne wilki. Postacie w habitach tylko obserwowały zaistniałą sytuację, zachowując dystans.
     - Widzę, że nie mam wyboru. – Itachi zamknął oczy, żeby po chwili je otworzyć, a jego źrenice zmieniły swój kształt. - Mangekyou Sharingan. Amatersu! – Jego oko zaczęło krwawić. A więc jest jeszcze gorzej niż myślałam.
    Czarny ogień rozprzestrzenił się i pochłonął wszystko co stanęło na jego drodze. Itachi dezaktywował Sharingana, a tym samym jego Amaterasu się wypaliło. Nie był w najlepszym stanie, ale jego atak przyniósł efekt.
    - Powinniśmy stąd spadać. – Zareagowała Konan i już chciała wykonać jakiś ruch, kiedy zauważyliśmy, ze zbliża się do nas następna horda rozwścieczonych mutantów.
    - Żartujecie. – Ustawiłam miecz pionowo. Jedyne co nam teraz zostało to bezpośrednie ataki. Zbliżali się a my nic nie mogliśmy na to poradzić, atakowałam wszystkim czym się dało, ale i to było za mało. Wycieńczona zadawałam coraz mniej precyzyjne ciosy, tak samo było z Konan. Itachi nadal krwawił. Zwarliśmy się ponownie, a ich nie było końca. Co teraz?  – pomyślałam. Jeden z tych drasnął mnie w policzek. Rozcięłam go od dołu do góry, ale on i tak dalej się poruszał.
    - Czarno to widzę. – Konan ostatkami sił próbowała rozpędzić tę zgraję, ale nic nie skutkowało.
    - Spóźniłem się? – Za mną pojawił się Tobi!
    - Haaa! Co ty tu… – nie zdążyłam nawet zapytać, bo Tobi teleportował nas poza granice więzienia. Zawiązał kilka pieczęci i wszystko wyleciało w powietrze. Odwrócił sie w moja stronę i spojrzał na mnie zza maski.
    - Jukata-san jest ranna. – Otarł krew z mojego policzka. Jego głos był łagodny i troskliwy.
    - Nic mi nie jest. – Zmieszałam się czując jego dłoń. – A właściwie to skąd się tu wziąłeś! – Zdenerwowałam się, bo znowu musiał mnie ratować.
    - Tobi musi chronić to, co ma najcenniejszego! – Uderzył pięścią w otwartą dłoń. – W końcu Tobi to grzeczny chłopiec! – Powiedział wesoło.
    Widziałam jak Itachi zerknął na mnie znacząco kątem oka. „On cię wykorzystuje.” – jego słowa zadźwięczały w moich uszach. Spojrzałam na Tobiego i delikatnie się uśmiechnęłam, choć miałam wrażenie, że niezbyt mi to wyszło. A co jeśli Itachi nie kłamie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz