wtorek, 15 października 2013

Rozdziały 7-8 (stare)



    Ja i Tobi oddaliliśmy się od wejścia do organizacji. Chłopak szedł dwa kroki za mną i majstrował coś przy płaszczu, z tego co zauważyłam to chyba zamek mu się zaciął. Męczył się z nim dobre dziesięć minut, po czym zrezygnowany zrównał ze mną krok.
    Nie tknął mojego śniadania, pewnie ze względu na maskę. Spojrzałam na niego ukradkiem. Ciekawe czy ją zdejmuje. Zapewne wtedy, kiedy nikt nie widzi, inaczej zjadłby z nami normalnie, a nie tylko wpatrywał się osowiale w posiłek. Zresztą wygląda całkiem dobrze, nie sądzę, żeby był niedożywiony. Jak mu się tak przyjrzeć to…
    - Jukata-san – usłyszałam jak się do mnie zwraca, ale zignorowałam go, rozmyślając nadal.
    … ma kruczo czarne włosy i jest ode nie wyższy o głowę. Byłby trudnym przeciwnikiem, waga ciężka. Poza tym ma silny uścisk, czego mogłam doświadczyć półgodziny temu…
    - Jukata-san! – Krzyknął chłopak.
    Wyrwałam się z zamysłu i przestałam się wpatrywać w czubki swoich butów. Stanęłam w pół kroku i zwróciłam się w jego stronę, z rozkojarzoną miną.
    - Jukata-san w ogóle nie słucha Tobiego! – Splótł ręce na klatce piersiowej i odwrócił głowę.
    - Słucham – powiedziałam niepewnie i zaczęłam się śmiać.
    On naprawdę mnie rozbraja! Wystarczy tylko, że na niego spojrzę i tak jakoś samo wychodzi. Dorosły mężczyzna a zachowuje się jak dziecko. Idzie mu to idealnie.
    - O co chodzi, Tobi? – Jak się tak zastanowić, to nawet imię ma śmieszne. – Tobi, Tobi, Tobi – powtórzyłam kilka razy i wybuchłam śmiechem.
    - Tobi jest zmęczony – powiedział naburmuszając się bardziej.
    Już, pomyślałam, uszliśmy zaledwie półtora kilometra, ale niech mu będzie, taka ładna pogoda! Usiadłam po turecku na środku ścieżki. Zaczęłam szperać po kieszeniach w poszukiwaniu drażetek lemonowo-pomarańczowych. Kiedy znalazłam malutkie pudełeczko, otworzyłam wieczko i nasypałam sobie trochę na rękę.
    - Chcesz? – Spytałam Tobiego, który patrzył na mnie dziwnie, przynajmniej takie miałam wrażenie.
     Chłopak sięgnął po paczuszkę i usiadł naprzeciwko mnie. Potrząsał ją w górę i w dół. Znalazł sobie grzechotkę… Przyjrzałam się mu jeszcze raz. Miał czarne rękawiczki…
    - Tobie nie jest za gorąco? – Obserwowałam jego dłonie, ale nie tylko one były zakryte, w zasadzie to tylko było widać jego włosy, koniuszki palców u nóg i nic więcej… zaczęłam się zastanawiać, czy on w ogóle jest człowiekiem…
    - Tobiemu nie jest gorąco – pokręcił przecząco głową. -Jukata-san, mogę ci powróżyć z dłoni – ożywił się nagle i oddał mi drażetki.
    Podałam mu rękę w milczeniu. Tobi chwycił mnie za nią, przytrzymując moje palce i pochylił się. Trwaliśmy tak jakiś czas, bo chłopak skupił się i intensywnie gapił się w moją dłoń, jakby miała mu wszystko o mnie powiedzieć.
    - I co widzisz? – Spytałam zniecierpliwiona.
    - Tylko jakieś kreski – wypalił nagle.
    Naciągnęłam na siebie płaszcz, chowając w nim twarz. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Czułam, że robię się czerwona jak burak. Przechyliłam się do tyłu i upadłam na plecy.
    - Jesteś niemożliwy! – Powoli się uspokajałam, patrząc w błękitne niebo. Wtedy poczułam jakieś drżenie, czy to to, na co czekałam? Zerwałam się z miejsca jak oparzona i wytężyłam wzrok. Tak, dwie niewyraźne postacie zbliżały się w naszą stronę. Wyjęłam kilka shurikenów, chcąc ich zaatakować, samotni podróżnicy… łatwy cel, dużo kasy…
    Tobi stanął za mną i też przyglądał się nieznajomym.
    - Słuchaj. – zwróciłam się do niego. – Obezwładnimy tych dwóch na przedzie, ja biorę tego z lewej, ty z prawej.
    - Ale Tobi to grzeczny chłopiec – przypomniał mi.
    - No tak – uderzyłam się w czoło. – Zatem ja atakuję, a ty schowaj się w krzakach i obserwuj walkę. – rozkazałam swojemu partnerowi.
    Tobi pobiegł gdzieś w gęstwinę… to coś co potrafi najlepiej. Przypomniały mi się słowa Lidera… lubi się teleportować z miejsca walki.
     Wskoczyłam na pobliskie drzewo i ukryłam się za konarem, czekając aż moje ofiary zbliżą się bardziej. Przez to słońce nie widziałam zbyt wyraźnie, praktycznie to w świetle dnia całkiem tracę ostrość widzenia, wszystko przez Itachiego…
    Postacie były już wystarczająco blisko, zmrużyłam oczy, chyba mieli jakieś kapelusze, turyści, czy coś… Cisnęłam w nich shurikenami, dobyłam miecza i runęłam z góry. Coś wielkiego i białego świsnęło mi koło ucha. Ten zapach, całkiem znajomy. Zaatakowałam tego drugiego, to co zobaczyłam… zastygłam w bezruchu. Trzy czarne łezki wirowały w czerwonych oczach Itachiego.
    - Jukata – powiedział oschle i bez jakichkolwiek emocji.
    - Dziewczyno nie poznałaś nas?  – Kisame miał dziwny wyraz twarzy. Zaskoczenie pomieszane z niedowierzaniem.
    - Pewnie, że nie poznała, jest prawie ślepa – Itachi ruszył dalej, szturchając mnie ramieniem.
    Kisame patrzył ma mnie chwilę i pokiwał głową bym za nimi nie szła. Już wiedziałam , że Itachi ma kiepski humor. Zresztą po jego oczach poznałam, że jest wściekły, mimo iż tego nie okazuje, ja to wiem. Ale wpadka, trzeba było założyć opaskę i aktywować pieczęć, nigdy więcej takich błędów! Jednak skąd miałam wiedzieć, że to oni… ale Tobi chyba ma dobry wzrok, chociaż… eh, co za różnica, co się stało to już się nie odstanie. Ciekawe dlaczego szybciej wracają, spojrzałam za nimi…
    - Jukata-san, nic ci nie jest? – Usłyszałam głos zza krzaków. – Czy mogę już wyjść?
    - Tak – uśmiech ponownie zagościł na mojej twarzy, Tobi to mnie potrafi odstresować…
    Chłopak opuścił kryjówkę i stanął obok mnie, obserwując tamtych. Westchnęłam.
    - Wiesz co jest najgorsze… zobaczyć tego pieprzonego sharingana. – powiedziałam szeptem. – Nigdy więcej… – spojrzałam na niego. Nie wiem czemu ale ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że chłopak się uśmiechnął…

    Stałam na środku ścieżki i gapiłam się beznamiętnie gdzieś w dal. Itachi i Kisame dawno zniknęli z pola widzenia. Tobi zastygł w bezruchu , także zapatrzony w jakiś punkt. Ciekawe o czym myślał, był taki spokojny i opanowany, jakby w ogóle zapomniał, że stoję tuż obok…
    - Jukata-san, chyba powinniśmy wracać – powiedział po chwili.
    Kiwnęłam tylko głową. Kisame wolał, żebyśmy nie szli za nimi, ale miałam dziwne przeczucie, że coś się stało na ich misji, coś niedobrego. Muszę to jak najszybciej wybadać. Ja i Tobi ruszyliśmy w drogę powrotną, lepiej gdybyśmy się pośpieszyli… wskoczyłam na gałąź i dałam Tobiemu znak, aby przyspieszył, nabraliśmy prędkości, skacząc z drzewa na drzewo. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak dotrzymał mi kroku…
    Kiedy dotarliśmy do organizacji, okazało się, że jest całkowicie opustoszała. Wtedy zauważyłam zbliżającego się do nas Hidana.
    - Jukata, dobrze, że jesteście, Lider zwołał zebranie w sali narad, to chyba coś poważnego! – Powiedział jednym tchem.
    Ja i Tobi popatrzyliśmy po sobie i ruszyliśmy za białowłosym…
    W sali zebrali się już wszyscy członkowie Akatsuki. Lider przechadzał się nerwowo w tę i z powrotem. Itachi trzymał się za lewy bok. Zauważyłam strużkę czerwonej krwi wyciekającej z jego rany i spływającej po jego dłoni. Kisame też wyglądał na wykończonego, wcześniej nie dali tego po sobie poznać. Sprawa wyglądała naprawdę poważnie. Przecież oni nigdy nie wracali tacy poobijani…
    - Widzę, że jesteśmy już wszyscy – zaczął Pein. – Mamy bardzo spory problem. Jak wiecie wysłałem Itachiego i Kisame na pustynie, gdzie utworzył się ruch oporu, który chce zlikwidować naszą organizację. Ich baza znajduje się na kompletnym pustkowiu, około 250 km na wschód od Wioski Pisaku. Sądziłem, że to zaledwie garstka shinobi, ale okazało się, że zebrała się tam cała armia, dlatego musimy zareagować szybko i skutecznie. – Lider uderzył pięścią w ścianę. – To grupa porządnie wyszkolonych ninja, są nawet lepsi niż oddział ANBU. Dobrze się ukrywali i dopiero od niedawna wiem o ich działalności – odwrócił się tyłem. – Jukata, kogo byś nominowała do tej misji? – Spytał nagle.
    Zaskoczona podrapałam się w głowę.
    - Jaaa… – rozejrzałam się po sali. – Myślę, że na pierwszy ogień poszedłby Deidara i zaatakował z powierza, uszczuplając ich szeregi, następnie ktoś kto, także zaatakowałby defensywnie z ziemi, sądzę, że Sasori nadaje się do tego najlepiej… – spojrzałam po minach zebranych.
    - Oraz ktoś, kto, przeprowadziłby tę akcję nocą – Lider odwrócił się i wbił we mnie wzrok. - Jukata mianuję cię dowódcą tej wyprawy, uwzględniwszy to, że także potrafisz walczyć na dystans i twój Kekke-Genkai jest niezbędny w tej sytuacji.
    Spojrzałam ukradkiem na Sasoriego, wiedziałam, że nie będzie zadowolony. Blondyn także nie skakał z radości. Itachi patrzył na mnie z chęcią mordu, musi być na mnie wściekły. Pewnie przeklina ten dzień, w którym mnie uratował. Nie sądził, że mogę stać się lepsza od niego…
    - Zatem ustalone…
    - A ja? – Pisnął Tobi. – Tobi też chce iść! – Wykrzyczał płaczliwym głosem. – Nikt nie docenia Tobiego! – Spuścił głowę i pociągnął nosem.
    Liderowi pulsowała żyłka na czole, a jego mina nigdy nie była bardziej dobitna.
    - A idź w cholerę! Będzie trochę spokoju – powiedział pod nosem, z diabolicznym uśmiechem.
    - Słyszałaś Jukata-san! Tobi też idzie! – Zaczął skakać wkoło mnie i rzucił mi się na szyję.
    Popatrzyłam błagalnie na Peina. Przecież Tobi do niczego nam się nie przyda! Tylko będzie przeszkadzał i wkurzał Deia i Sasoriego, pomyślałam w myślach.
    - Nie narzekaj Jukata, pamiętaj, że ja wszystko słyszę. – Lider zmrużył oczy.
    O kurka, zapomniałam, o jego zdolnościach umysłowych, hehe. Lepiej nie będę opisywać jego miny…
    - To tyle miałem wam do powiedzenia, wyruszacie za półgodziny, więc co wy tu jeszcze robicie! – Wrzasnął na cała salę.
    Przeczesałam palcami grzywkę i wyszłam razem z pozostałymi. Tobi skakał wesoło koło mnie i nucił pod nosem, że jest dobrym chłopcem i będzie się mógł trochę pobawić w piaskownicy… czy on w ogóle rozumie co się dzieje! Może zginąć na tej misji, co jest rzeczą oczywistą w jego wypadku o_O,  a zachowuje się jakby szedł na plac zabaw. Zresztą co mi do tego, czy ja się o niego martwię? Jest trochę narwany, ale to w końcu… dobry chłopiec! Ehhhh….
    Poszłam do siebie i spakowałam zwoje, które były mi niezbędne do wykonania tej misji. Wzięłam jeszcze kilka gadżetów i opaskę… spojrzałam na swoje ramię, dawno już nie używałam tej pieczęci, mam nadzieję, że i tym razem nie będę musiała go przywoływać, coraz trudniej nad nim zapanować, stał się bardzo potężny… myślę, że mój Kekke-Genkai wystarczy.
    Byłam już gotowa. W chwilę później znalazłam się przed wejściem, reszta już czekała, cała nasza czwórka, ze mną na czele, ruszyła w stronę pustyni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz